Obserwatorium Karkonoskie - odsłona trzecia. 28 września 2007r. Udział wzięli: Wojciech Drajewicz, Jacek Godlewski, Krzysztof Korzeń. Wstęp i prowadzenie: Andrzej Więckowski.
Urbanistyka
Żeglujemy po szerokim przestworzu, wciąż niepewni i chwiejni, popychani od jednego do drugiego krańca. Czegokolwiek chcielibyście się uczepić, wraz chwieje się to i oddala; a jeśli podążamy za tym, wymyka się, wyślizguje i wiekuiście ulata. Jest to stan naturalny, najbardziej wszelako przeciwny naszym skłonnościom; pałamy żądzą znalezienia oparcia i ostatecznej podstawy, aby zbudować na niej wieżę wznoszącą się w nieskończoność; ale cały fundament trzaska i ziemia rozwiera się otchłanią.
W tej myśli Pascala jest wieża Babel. Wydaje mi się, że Pascal postawił ją na fundamencie otchłani w tej myśli mimowolnie, że nie brał pod uwagę, iż opisuje mechanizm budowania wieży Babel. Wieża Babel jest przecież zwykle wzorem grzesznej pychy. Tutaj jest dodatkowo miarą niepewności: tym jest wyższa, im większa wewnętrzna chwiejność; nie jest też ― w tej pascalowskiej myśli ― grzechem, lecz stanem naturalnym, choć skrajnie dramatycznym; stan naturalny nie jest już rajskim brakiem konfliktu, lecz konfliktem samym, konfliktem między żądzą znalezienia ostatecznej podstawy, a rozwierającą się pod fundamentem otchłanią.
To, co jest pychą według biblijnej wykładni wieży Babel, w pascalowskiej egzegezie okazuje się insynuacją. Z punktu widzenia tej pascalowskiej myśli mamy do czynienia z biblijnym pomówieniem człowieka-budowniczego o pychę. Ta biblijna insynuacja rozumiemy przynajmniej w tym sensie, że budowanie wieży do nieba z cegieł łączonych smołą, a nie poprzestawanie tylko na namiocie ze skór i liści, jest nie tylko wyzwaniem rzuconym Bogu, lecz także próbą uszczelnienia ludzkiej niepewności, na której ― na niepewności ― człowiek, trzymając się obrazowania z myśli Pascala, żegluje po szerokim przestworzu, w którym nic nie chce się ustalić i każdy port jest daremnym wysiłkiem.
Budowanie wieży zatem ― jak się okazuje ― to nie jest wyłącznie sprawa między zazdrosnym Bogiem a niepokornym człowiekiem-Prometeuszem, ale jest to sprawa wewnętrzna człowieka. Budowanie wieży zatem, po bliższym przyjrzeniu się, jest czynem człowieczym, intymnie człowieczym. Choć po drodze, zanim ten czyn stał się intymnie człowieczy, był grzechem pychy sięgającej po niebo wbrew woli Boga.
Ile wieków musiało minąć, by w tej pysze ujrzeć ratunek przed potopem niepewności; ile innych zbrodni musiał człowiek popełnić, by pewnego razu wieża babilońska nie zamieniła się w arkę Noego, której projektantem był sam Bóg, ratujący sprawiedliwych? Jak wielką podróż po szerokim przestworzu musiał odbyć Prometeusz jako Noe, Odyseusz, Sindbad, Baranowski czy jeszcze jakiś inny Kowalski, by ze złodzieja ognia, który ogrzewa zziębniętych w jaskini, zamienić się w Platona porównującego cienie na ścianie jaskini do świata doświadczanego przez człowieka, nie domyślającego się otwartości prawdziwego świata idej.
Jakkolwiek by się nam wątki mityczne nie plątały (a u Pascala w jednym zdaniu jest i żeglowanie i fundament i wieża, roztrzaskująca się zresztą, a przecież nie jest to wieszcza antycypacja 11 września, lecz uchwycenie strukturalnej konieczności), a więc jakby się te wątki nie plątały, splatają się w jeden wzór konfliktu między żądzą znalezienia ostatecznej podstawy istnienia a rozwierającą się pod tą podstawą otchłanią niepewności. Niech będzie ta ostateczna podstawa twardym fundamentem a otchłań niepewności dziurą w ziemi wypłukaną przez potok, a już łatwiej zobaczymy w tym konflikcie rzadko uświadamianą głęboką strukturę urbanistyki i architektury, ich archetyp.
Powiedziałem na początku, że Pascal mówiąc w gruncie rzeczy o wieży Babel nie uświadamiał sobie, że o wieży Babel w gruncie rzeczy mówi. Co chciał, co uświadamiał sobie Pascal ― rozważanie tego jest samo w sobie całkowicie bez znaczenia, jeśli nie kompletną bzdurą i głupstwem, ale zwrócenie przez to uwagi na to, że Pascal mówiąc to, co mówił ― czy chciał czy nie chciał ― nie mógł nie powiedzieć o wieży Babel, jest sprawą niesłychanie interesującą.
Nie można bowiem niczego powiedzieć o pewności lub niepewności sądów, jeśli nie użyje się metafory budowlanej i nieodzownego fundamentu, czy podstawy; nie można powiedzieć nic, nawet jednej myśli o świecie fizycznym bez metafory budowlanej, ciesielskiej; mało tego ― nie można także wypowiedzieć żadnej myśli meta-fizycznej bez metafory budowlanej, a myśli metafizycznych wypowiadamy mnóstwo, nawet wtedy, gdy jesteśmy zaciekłymi wrogami metafizyki, nawet wtedy również, gdy jesteśmy prostakami w jaskini jeszcze przed kradzieżą ognia. Po prostu myślenie nie może obyć się bez metafory budowlanej, gdyż ― po pierwsze ― opiera się na logice, którą da się sprowadzić do zasady wyłączonego środka, czyli najprostszej manipulacji przestrzennej, myślenie jest przestrzenne i wszystko rozważa w przestrzeni, także bezprzestrzenne „przedmioty” duchowe; a po drugie ― świat w ogóle, najbardziej fundamentalne założenia dotyczące świata polegają na tym, że został on stworzony, zbudowany i nasza w nim działalność polega na powtarzaniu czynności demiurga, my także świat wytwarzamy i ten wytworzony, wyprodukowany, zbudowany jest tym doskonalszy, im lepiej udało nam się podpatrzeć, odtworzyć czynności kreacyjne demiurga.
Cokolwiek czynimy, budujemy. We frazeologii politycznej, nie tak przecież odległej, budowaliśmy pokój rozbudowując armię i wyrzutnie rakiet atomowych i gotowi byliśmy budować pokój z takim rozmachem i zaciekłością, że choćby nawet miał kamień nie zostać na kamieniu. Po prostu nie potrafimy nie budować, a gdy budujemy, to jest to w ten czy inny sposób… no właśnie, co? (wyłączmy ten stan budowy, w którym kamień nie zostaje na kamieniu). Najprostsza odpowiedź cisnąca się każdemu na usta, to jest dom. Można zacytować: mosty dla pana starosty, ale mosty po to, żeby dojechać do domu, oczywiście. A więc dom. Schronienie przed wichrem, deszczem, mrozem, spiekotą, wrogiem ― schronienie. I tutaj mamy do czynienia z bardzo trudnym miejscem dla zdrowego rozsądku.
Jak bowiem możemy budować cokolwiek, także schronienie, dom, skoro jeszcze nie pojęliśmy świata, jego całości, jako całości właśnie zbudowanej. Otóż wiem, że zdrowy rozsądek już się oburza. Ale najpierw powstał zbudowany świat cały, żeby mógł powstać zbudowany dom i wtedy zawsze jako odwzorowanie świata. Żerdź podtrzymująca najbardziej nędzny z dzisiejszego punktu widzenia szałas, była osią świata, a dach nieboskłonem, a ściana dookolna boczna widnokręgiem. Każda budowa była i jest fragmentem uświadomionej lub nie kosmogonii. Można to zagadać i zapomnieć, można to sprofanować wielką płytą, ale wszelkie budowanie jest zawsze następstwem uporządkowania kosmogonicznego. Ale to osobna historia.
Podobny problem, równie trudny dla zdrowego rozsądku, mamy przy pytaniu, dlaczego właściwie najpierw mówimy o urbanistyce, a potem o architekturze. Trochę pytanie o pierwszeństwo jaja czy kury. Przecież najpierw musi zostać zbudowany dom pierwszy, drugi, trzeci itd. i dopiero wtedy powstaje miasto, i tego miasta abstrahowanie, czyli urbanistyka. Otóż nie. Najpierw powstaje miasto, a potem pierwszy, drugi, trzeci dom. Najpierw powstaje urbanistyka. Ale to osobna historia.
Podobną analogią jest język, mowa. Słowa mogą przecież powstać tylko wtedy, gdy istnieje już mowa. Ale to osobna historia i nie będziemy jej sprowadzać do dyskusji o pierwszeństwie jaja albo kury.
Urbanistyka to sposób artykulacji człowieka w krajobrazie. I dlatego tak jest fascynująca, że widać wyraźnie, jak powstaje na granicy dwóch porządków: naturalnego i ludzkiego. Jeżeli widać gdzieś namacalną jakość społecznego myślenia, to właśnie w urbanistyce. Jakie myślenie, takie budowanie.
Andrzej Więckowski
W tej myśli Pascala jest wieża Babel. Wydaje mi się, że Pascal postawił ją na fundamencie otchłani w tej myśli mimowolnie, że nie brał pod uwagę, iż opisuje mechanizm budowania wieży Babel. Wieża Babel jest przecież zwykle wzorem grzesznej pychy. Tutaj jest dodatkowo miarą niepewności: tym jest wyższa, im większa wewnętrzna chwiejność; nie jest też ― w tej pascalowskiej myśli ― grzechem, lecz stanem naturalnym, choć skrajnie dramatycznym; stan naturalny nie jest już rajskim brakiem konfliktu, lecz konfliktem samym, konfliktem między żądzą znalezienia ostatecznej podstawy, a rozwierającą się pod fundamentem otchłanią.
To, co jest pychą według biblijnej wykładni wieży Babel, w pascalowskiej egzegezie okazuje się insynuacją. Z punktu widzenia tej pascalowskiej myśli mamy do czynienia z biblijnym pomówieniem człowieka-budowniczego o pychę. Ta biblijna insynuacja rozumiemy przynajmniej w tym sensie, że budowanie wieży do nieba z cegieł łączonych smołą, a nie poprzestawanie tylko na namiocie ze skór i liści, jest nie tylko wyzwaniem rzuconym Bogu, lecz także próbą uszczelnienia ludzkiej niepewności, na której ― na niepewności ― człowiek, trzymając się obrazowania z myśli Pascala, żegluje po szerokim przestworzu, w którym nic nie chce się ustalić i każdy port jest daremnym wysiłkiem.
Budowanie wieży zatem ― jak się okazuje ― to nie jest wyłącznie sprawa między zazdrosnym Bogiem a niepokornym człowiekiem-Prometeuszem, ale jest to sprawa wewnętrzna człowieka. Budowanie wieży zatem, po bliższym przyjrzeniu się, jest czynem człowieczym, intymnie człowieczym. Choć po drodze, zanim ten czyn stał się intymnie człowieczy, był grzechem pychy sięgającej po niebo wbrew woli Boga.
Ile wieków musiało minąć, by w tej pysze ujrzeć ratunek przed potopem niepewności; ile innych zbrodni musiał człowiek popełnić, by pewnego razu wieża babilońska nie zamieniła się w arkę Noego, której projektantem był sam Bóg, ratujący sprawiedliwych? Jak wielką podróż po szerokim przestworzu musiał odbyć Prometeusz jako Noe, Odyseusz, Sindbad, Baranowski czy jeszcze jakiś inny Kowalski, by ze złodzieja ognia, który ogrzewa zziębniętych w jaskini, zamienić się w Platona porównującego cienie na ścianie jaskini do świata doświadczanego przez człowieka, nie domyślającego się otwartości prawdziwego świata idej.
Jakkolwiek by się nam wątki mityczne nie plątały (a u Pascala w jednym zdaniu jest i żeglowanie i fundament i wieża, roztrzaskująca się zresztą, a przecież nie jest to wieszcza antycypacja 11 września, lecz uchwycenie strukturalnej konieczności), a więc jakby się te wątki nie plątały, splatają się w jeden wzór konfliktu między żądzą znalezienia ostatecznej podstawy istnienia a rozwierającą się pod tą podstawą otchłanią niepewności. Niech będzie ta ostateczna podstawa twardym fundamentem a otchłań niepewności dziurą w ziemi wypłukaną przez potok, a już łatwiej zobaczymy w tym konflikcie rzadko uświadamianą głęboką strukturę urbanistyki i architektury, ich archetyp.
Powiedziałem na początku, że Pascal mówiąc w gruncie rzeczy o wieży Babel nie uświadamiał sobie, że o wieży Babel w gruncie rzeczy mówi. Co chciał, co uświadamiał sobie Pascal ― rozważanie tego jest samo w sobie całkowicie bez znaczenia, jeśli nie kompletną bzdurą i głupstwem, ale zwrócenie przez to uwagi na to, że Pascal mówiąc to, co mówił ― czy chciał czy nie chciał ― nie mógł nie powiedzieć o wieży Babel, jest sprawą niesłychanie interesującą.
Nie można bowiem niczego powiedzieć o pewności lub niepewności sądów, jeśli nie użyje się metafory budowlanej i nieodzownego fundamentu, czy podstawy; nie można powiedzieć nic, nawet jednej myśli o świecie fizycznym bez metafory budowlanej, ciesielskiej; mało tego ― nie można także wypowiedzieć żadnej myśli meta-fizycznej bez metafory budowlanej, a myśli metafizycznych wypowiadamy mnóstwo, nawet wtedy, gdy jesteśmy zaciekłymi wrogami metafizyki, nawet wtedy również, gdy jesteśmy prostakami w jaskini jeszcze przed kradzieżą ognia. Po prostu myślenie nie może obyć się bez metafory budowlanej, gdyż ― po pierwsze ― opiera się na logice, którą da się sprowadzić do zasady wyłączonego środka, czyli najprostszej manipulacji przestrzennej, myślenie jest przestrzenne i wszystko rozważa w przestrzeni, także bezprzestrzenne „przedmioty” duchowe; a po drugie ― świat w ogóle, najbardziej fundamentalne założenia dotyczące świata polegają na tym, że został on stworzony, zbudowany i nasza w nim działalność polega na powtarzaniu czynności demiurga, my także świat wytwarzamy i ten wytworzony, wyprodukowany, zbudowany jest tym doskonalszy, im lepiej udało nam się podpatrzeć, odtworzyć czynności kreacyjne demiurga.
Cokolwiek czynimy, budujemy. We frazeologii politycznej, nie tak przecież odległej, budowaliśmy pokój rozbudowując armię i wyrzutnie rakiet atomowych i gotowi byliśmy budować pokój z takim rozmachem i zaciekłością, że choćby nawet miał kamień nie zostać na kamieniu. Po prostu nie potrafimy nie budować, a gdy budujemy, to jest to w ten czy inny sposób… no właśnie, co? (wyłączmy ten stan budowy, w którym kamień nie zostaje na kamieniu). Najprostsza odpowiedź cisnąca się każdemu na usta, to jest dom. Można zacytować: mosty dla pana starosty, ale mosty po to, żeby dojechać do domu, oczywiście. A więc dom. Schronienie przed wichrem, deszczem, mrozem, spiekotą, wrogiem ― schronienie. I tutaj mamy do czynienia z bardzo trudnym miejscem dla zdrowego rozsądku.
Jak bowiem możemy budować cokolwiek, także schronienie, dom, skoro jeszcze nie pojęliśmy świata, jego całości, jako całości właśnie zbudowanej. Otóż wiem, że zdrowy rozsądek już się oburza. Ale najpierw powstał zbudowany świat cały, żeby mógł powstać zbudowany dom i wtedy zawsze jako odwzorowanie świata. Żerdź podtrzymująca najbardziej nędzny z dzisiejszego punktu widzenia szałas, była osią świata, a dach nieboskłonem, a ściana dookolna boczna widnokręgiem. Każda budowa była i jest fragmentem uświadomionej lub nie kosmogonii. Można to zagadać i zapomnieć, można to sprofanować wielką płytą, ale wszelkie budowanie jest zawsze następstwem uporządkowania kosmogonicznego. Ale to osobna historia.
Podobny problem, równie trudny dla zdrowego rozsądku, mamy przy pytaniu, dlaczego właściwie najpierw mówimy o urbanistyce, a potem o architekturze. Trochę pytanie o pierwszeństwo jaja czy kury. Przecież najpierw musi zostać zbudowany dom pierwszy, drugi, trzeci itd. i dopiero wtedy powstaje miasto, i tego miasta abstrahowanie, czyli urbanistyka. Otóż nie. Najpierw powstaje miasto, a potem pierwszy, drugi, trzeci dom. Najpierw powstaje urbanistyka. Ale to osobna historia.
Podobną analogią jest język, mowa. Słowa mogą przecież powstać tylko wtedy, gdy istnieje już mowa. Ale to osobna historia i nie będziemy jej sprowadzać do dyskusji o pierwszeństwie jaja albo kury.
Urbanistyka to sposób artykulacji człowieka w krajobrazie. I dlatego tak jest fascynująca, że widać wyraźnie, jak powstaje na granicy dwóch porządków: naturalnego i ludzkiego. Jeżeli widać gdzieś namacalną jakość społecznego myślenia, to właśnie w urbanistyce. Jakie myślenie, takie budowanie.
Andrzej Więckowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz