Obserwatorium Karkonoskie - odsłona dwudziesta. 19 marca 2009r. Udział wzięli: Wojciech Jankowski, Konrad Przezdzięk, Sławomir Sadowski. Wstęp i prowadzenie: Andrzej Więckowski.
MEDIA REGIONALNE (prasa)
Gazeta czyta świat. Bez gazety świat byłby nieczytelny, zamazany i zbyt rozległy. Gazeta jest mapą świata. Dzięki niej wiem, jak się poruszać. Gazeta segreguje świat wedle dziedziny i wedle ważności spraw. Skąd miałbym wiedzieć, że coś jest z takiej, a nie innej rodziny rzeczy, gdyby nie gazeta, która mówi mi o tym działem, w którym jakąś rzecz pomieszcza. O hierarchii rzeczy mówi mi zaś kolejnością zamieszczenia, miejscem na rozkładówce, wielkością i krojem czcionki, i nie tylko wielkością, ale także stosunkami między wielkościami czcionek, stosunkami też między wierszami a interliniami, między bielą a czernią lub kolorem. Biorąc do ręki gazetę, nie zdaję sobie sprawy z rozległości pozajęzykowych jakby, graficzno-tekstualnych środków oddziaływania na patrzącego czytelnika.
Teraz, trzymając w ręku gazetę i czytając teksty, mogę według jej wskazówek, iść naprzód. Wiem, gdzie co napotkam. Wiem też, napotykając ludzi, rzeczy i sprawy, co o nich sądzić. Wiem, kto jest mądry i sympatyczny, a kto głupi i wrogi. Wiem, co jest piękne, a co brzydkie. Co metropolitalne, a co prowincjonalne. Co luksusowe, a co nędzne. Gazeta mi o tym mówi całkiem jawnie, wprost, jak kiedyś „Trybuna Ludu” czy dzisiaj „Nasz Dziennik”, mniej jawnie ― natrętną stylistyką pełną gier językowych ― jak np. „Gazeta Wyborcza”, czy jeszcze mniej jawnie ― zestawieniem pozornie obojętnych informacji ― jak dawny „Financial Times”.
Bez wyjątku wszelako gazeta instruuje mnie nie tylko o tym, co, ale także i zawsze o tym, jak to co traktować. Zresztą samo wydobycie tego co, właśnie tego, a nie innego, jest już uprzednią wobec opinii stronniczością, o którą co pozostawione w cieniu może być zazdrosne. Po prostu ― nie ma najmniejszej możliwości, by stwierdzając można było uniknąć opinii. Choćbym najbardziej starał się o tak zwany obiektywizm, też w tym najbardziej nawet namiętnym (acha!) dążeniu do obiektywizmu będę uprzedzony. Bo zawsze jestem uprzedzony i nie może być inaczej. Nie jest to przypadłość charakteru, tylko powszechna przypadłość istnienia, z której na co dzień większość z nas nie zdaje sobie sprawy.
Większość z nas kierując się tak zwanym zdrowym rozsądkiem sądzi, że obiektywna szyba, przez którą patrzymy na rzeczywistość, jest zabrudzona uprzedzeniami i wystarczy ją przetrzeć, by odzyskać utracony obiektywizm. Nic bardziej błędnego: ta obiektywna w zdroworozsądkowym domniemaniu szyba nie jest zabrudzona, lecz zbudowana z uprzedzeń. I nie ma innego materiału do jej budowy. Jestem uprzedzony jako biały albo czarny, jako typ pykniczny lub choleryczny, jako Europejczyk albo Afrykanin, jako Polak albo Żyd, jako katolik albo muzułmanin, jako hetero- bądź homoseksualista, mężczyzna lub kobieta, wykształciuch lub PiS-owiec…
Ilość uprzedzeń jest nieskończona, a każde z nich wpływa na mój sposób patrzenia. Uprzedzenia nie tylko wyznaczają mój horyzont poznawczy, ale są wręcz nieodróżnialnie splecione z tym, co uznaję za rzeczywistość. I często w obronie tej mojej rzeczywistości gotów jestem walczyć, w obronie naszej rzeczywistości gotowi jesteśmy iść na wojnę.
A zatem jestem zawsze uprzedzony i spotykam różne zawsze także uprzedzone gazety. Wybieram tę, która najlepiej porządkuje i precyzuje moje uprzedzenia. Jeśli jestem wykształconym liberałem, to oburzają mnie słowa niejakiego Rydzyka, że jakoby rząd nie dając pieniędzy na odwierty, prowadzi antypolską działalność i czytam oto, żeby potwierdzić w tej kwestii moje argumenty i wzbogacić się o nowe, „Gazetę Wyborczą”.
Jeżeli natomiast jestem niewykształconą, owdowiałą matką lub teściową wykształconego liberała, oburzam się na antypolską działalność tak zwanego polskiego rządu i na tak zwane polskojęzyczne media, że atakują dzieła świętego męża, ojca Tadeusza Rydzyka, którego uwielbiam tak bardzo, że oddaję mu ostatni grosz z wdowiej renty. Żeby utwierdzić się w moim ofiarnym oddaniu dla dzieł świętego męża, czytam „Nasz Dziennik” i słucham Radia Maryja.
Widzimy więc ― i jest to sytuacja bardzo częsta ― że w jednym domu sąsiadują dwa nie do pogodzenia, skrajnie różne światopoglądy. Wiemy z doświadczenia, że nie ma pomiędzy nimi żadnej możliwości koncyliacji. Mówi się często o wysysaniu poglądów z mlekiem matki. Jak widać nie jest to zawsze prawda.
Moglibyśmy długo wymieniać nieprzekraczalne różnice w ramach ― wydawałoby się ― jednolitej kultury polskiej wyrośniętej na monolitycznej ― wydawałoby się ― katolickiej wierze.
W dużym uproszczeniu skonstatujmy, że gazety ― po pierwsze ― reprezentują interesy (uprzedzające każde sprawozdanie, każdą relację w danej gazecie) właścicieli, po drugie ― w ramach już wcześniej istniejących światopoglądów, dyskursów, mód (a więc uprzednich) mówią do czytelników (grupy docelowe, adresaci, klienci) i dopiero teraz ― po trzecie ― na gruncie dwóch poprzednich (uprzednich) splotów poglądowych starają się synchronizować poglądy czytelników wokół codziennych wydarzeń, kształtować je, modyfikować dotychczasowe, czy nawet propagować nowe światopoglądy, dyskursy i mody.
Osią odniesienia są codzienne wydarzenia. Tym się różni gazeta od Biblii, Gazety Wieczności. Wokół osi codziennych wydarzeń synchronizuje się w gazecie oscylujące poglądy czytelników. Ważne jest bowiem, żeby kołysanie oscylacyjne nie rozbujało się za bardzo, żeby nie przerodziło się w chaos, albo w rewolucyjną falę. Ważne jest, żebyśmy byli zasadniczo zgodni, bo tylko wtedy będziemy jako społeczeństwo skuteczni. Gazeta pomaga (nie tylko w demokracji, także dyktaturom) ucierać poglądy, czyli likwidować indywidualne oscylacje.
Ucieranie poglądów może być nieprawdopodobnie skuteczne i prowadzić do nieprawdopodobnej skuteczności. Jednolitość poglądów narodowo-socjalistycznych w Niemczech była jedną z dźwigni „sukcesów” III Rzeszy, która potrafiła walczyć z całym światem. Ucieranie poglądów w Niemczech i na świecie po wojnie doprowadziło najpierw do ukrycia Niemców, do końca lat 60. jeszcze, tak jak i w 1945 roku, winnych w sposób dla wszystkich najoczywistszy zbrodniom II wojny światowej, a więc ukrycia Niemców za plecami trudniejszych do identyfikacji narodowych socjalistów. Świadome, przemyślane, systematyczne, cierpliwe ucieranie poglądów później doprowadziło do ukrycia socjalizmu w skrótowcu nazizm, żeby zatrzeć ślady istnienia socjalizmu w narodowym socjalizmie, a w końcu, 60 lat po wojnie, doprowadziło do uczynienia z Niemców ofiar nazizmu. Było to procesem trudnym, ale już prawie zakończyło się sukcesem.
Jak tak dalej pójdzie, można mieć prawie pewność, że za 50 lat Polacy będą się tłumaczyć nie tylko z polskich obozów śmierci, z tego się już tłumaczą, ale także z wywołania II wojny światowej w wyniku napadnięcia na pokojowe i demokratyczne Niemcy Hitlera.
Gazety lokalne pomagają ucierać poglądy na sprawy, które widzę z okna, piszą o ludziach, których znam przynajmniej z widzenia. Ale mimo to lokalność jest względna. Dla mobilnych elit finansowych czy artystyczno-towarzyskich „lokalność” to lokale i hotele, w których się spotyka międzynarodowa, kilkutysięczna grupa znajomych, raz w Nowym Jorku, raz w Londynie, Paryżu czy Los Angeles. Bulwarówki, które dla fryzjerek i sekretarek sądowych są o wielkim świecie, dla tych, o których one są, byłyby gazetą „lokalną” o ich małym ruchomym miasteczku pięknych i bogatych.
Mniej piękni i bogaci mają inne lokalności. Każdy ma swoją lokalność zgodną z jego horyzontem tego, co bliskie. Nieraz ten horyzont sięga tylko do płotu, ale zawsze intuicyjnie wiemy, co jest nam lokalne. Dla większości z nas tu obecnych lokalność to Jelenia Góra, Kotlina, Izery też, trochę Czechy za Okrajem i Jakuszycami, do Świerzawy, Kamiennej Góry, Bolkowa, Wlenia, Pławnej… Granice płynne, ale te akurat nie są przedmiotem zaciekłych sporów.
W tej przestrzeni rodzi się nasza obywatelskość. W tej przestrzeni moja gospodarność, jeśli jest rzeczywiście gospodarna, natrafia na ramy ogólne, które też muszę współkształtować, żebym nadal mógł być gospodarny i w tej swojej gospodarności się rozwijać. Ta granica między moim prywatnym a moim publicznym, jest granicą między zbiorowiskiem a wspólnotą.
O tej naszej lokalności, w której w bólach rodzi się wspólnota, opowiadają nam dwie najważniejsze gazety, „Nowiny Jeleniogórskie” i „Jelonka”, które w wydaniu papierowym są tygodnikami, ale jako portale dziennikami, a w przypadku „Jelonki” portal jest niemal godzinnikiem (pamiętajcie, że ja tę nazwę wymyśliłem). Lokalne gazety, podobnie jak lokalna władza, lokalna polityka, powinny być w przeciwieństwie do wielkiej polityki i wielkich gazet, jak najmniej ideologiczne. I tak na ogół jest, bo na lokalnym dole ideologia występuje rzadko, najczęściej w humorystycznej, albo nieznośnie natrętnej postaci. Nie oznacza to jednak, wyśmianie ideologii na zagrodzie i w oborze, niezależności od partyjnych uzależnień. A chcielibyśmy bezstronności. Ale czy rzeczywiście chcemy bezstronności, czy też za bezstronność uważamy podzielanie naszych poglądów?
Warto więc zbadać, czy nasze gazety lokalne są ideologiczne. Warto przyjrzeć się, czy są politycznie niezależne w sensie niezależności od politycznych układów partyjnych. Warto się przyjrzeć, czy są niezależne od lokalnej władzy i czy to jest w ogóle możliwe przy wąskim lokalnym rynku reklam, który pośrednio i bezpośrednio w większości zależny jest od władz gminy.
Czy w ogóle gazeta lokalna może być w tej sytuacji niezależna i co robić, żeby poszerzyć zakres jej niezależności. W przypadku gazety lokalnej jej deklarowane neutralne stanowisko apolityczne może przecież nic nie znaczyć, gdyż nie-ideologiczni, niepartyjni właściciel i redaktorzy, intelektualnie jako ludzie ponad wszelkimi podziałami, wzory cnót dziennikarskich, jako przedsiębiorca i jego pracownicy wiszą na finansowo-reklamowym pasku lokalnej władzy. Podobnie o niczym nie świadczy deklaracja, że gazeta chce „tylko” zarabiać pieniądze. Może nie jest to świadectwo uwikłania ideologicznego w wartości Mamony, ale na pewno grozi politycznym prostytuowaniem się wobec płacącego sponsora polityki i władzy.
Sądzę, że najważniejsze w przypadku lokalnych mediów, to ustalić, jakie są granice ich ideologicznej i partyjnej niezależności. No i, jeśli już założymy, że takie media przynajmniej wirtualnie, jako ideały, istnieją, to co nam z tego, dlaczego miałoby to być wartościowe, że gazety są niezależne? W czym nam pomaga ta niezależność gazet? Nawet tylko jako telos, cel, do którego należy dążyć?
Czy w ogóle jest możliwe, a jeśli możliwe, czy potrzebne, że gazeta jest w pełni niezależna? Czy możliwe są poglądy ideologicznie niewinne? Bo na przykład co złego jest w tym, że jakaś gazeta w Jeleniej Górze propaguje polskość, cnotę pracowitości, świętość własności prywatnej? Albo że inna propaguje katolicyzm w duchu „Tygodnika Powszechnego”? Albo że inna spółdzielczość? Przecież to idee godne propagowania.
No i wreszcie warto zbadać, na jakim poziomie językowym, merytorycznym i intelektualnym są nasze gazety. Tutaj mogą, podejrzewam, panować skrajnie różne sądy.
Teraz, trzymając w ręku gazetę i czytając teksty, mogę według jej wskazówek, iść naprzód. Wiem, gdzie co napotkam. Wiem też, napotykając ludzi, rzeczy i sprawy, co o nich sądzić. Wiem, kto jest mądry i sympatyczny, a kto głupi i wrogi. Wiem, co jest piękne, a co brzydkie. Co metropolitalne, a co prowincjonalne. Co luksusowe, a co nędzne. Gazeta mi o tym mówi całkiem jawnie, wprost, jak kiedyś „Trybuna Ludu” czy dzisiaj „Nasz Dziennik”, mniej jawnie ― natrętną stylistyką pełną gier językowych ― jak np. „Gazeta Wyborcza”, czy jeszcze mniej jawnie ― zestawieniem pozornie obojętnych informacji ― jak dawny „Financial Times”.
Bez wyjątku wszelako gazeta instruuje mnie nie tylko o tym, co, ale także i zawsze o tym, jak to co traktować. Zresztą samo wydobycie tego co, właśnie tego, a nie innego, jest już uprzednią wobec opinii stronniczością, o którą co pozostawione w cieniu może być zazdrosne. Po prostu ― nie ma najmniejszej możliwości, by stwierdzając można było uniknąć opinii. Choćbym najbardziej starał się o tak zwany obiektywizm, też w tym najbardziej nawet namiętnym (acha!) dążeniu do obiektywizmu będę uprzedzony. Bo zawsze jestem uprzedzony i nie może być inaczej. Nie jest to przypadłość charakteru, tylko powszechna przypadłość istnienia, z której na co dzień większość z nas nie zdaje sobie sprawy.
Większość z nas kierując się tak zwanym zdrowym rozsądkiem sądzi, że obiektywna szyba, przez którą patrzymy na rzeczywistość, jest zabrudzona uprzedzeniami i wystarczy ją przetrzeć, by odzyskać utracony obiektywizm. Nic bardziej błędnego: ta obiektywna w zdroworozsądkowym domniemaniu szyba nie jest zabrudzona, lecz zbudowana z uprzedzeń. I nie ma innego materiału do jej budowy. Jestem uprzedzony jako biały albo czarny, jako typ pykniczny lub choleryczny, jako Europejczyk albo Afrykanin, jako Polak albo Żyd, jako katolik albo muzułmanin, jako hetero- bądź homoseksualista, mężczyzna lub kobieta, wykształciuch lub PiS-owiec…
Ilość uprzedzeń jest nieskończona, a każde z nich wpływa na mój sposób patrzenia. Uprzedzenia nie tylko wyznaczają mój horyzont poznawczy, ale są wręcz nieodróżnialnie splecione z tym, co uznaję za rzeczywistość. I często w obronie tej mojej rzeczywistości gotów jestem walczyć, w obronie naszej rzeczywistości gotowi jesteśmy iść na wojnę.
A zatem jestem zawsze uprzedzony i spotykam różne zawsze także uprzedzone gazety. Wybieram tę, która najlepiej porządkuje i precyzuje moje uprzedzenia. Jeśli jestem wykształconym liberałem, to oburzają mnie słowa niejakiego Rydzyka, że jakoby rząd nie dając pieniędzy na odwierty, prowadzi antypolską działalność i czytam oto, żeby potwierdzić w tej kwestii moje argumenty i wzbogacić się o nowe, „Gazetę Wyborczą”.
Jeżeli natomiast jestem niewykształconą, owdowiałą matką lub teściową wykształconego liberała, oburzam się na antypolską działalność tak zwanego polskiego rządu i na tak zwane polskojęzyczne media, że atakują dzieła świętego męża, ojca Tadeusza Rydzyka, którego uwielbiam tak bardzo, że oddaję mu ostatni grosz z wdowiej renty. Żeby utwierdzić się w moim ofiarnym oddaniu dla dzieł świętego męża, czytam „Nasz Dziennik” i słucham Radia Maryja.
Widzimy więc ― i jest to sytuacja bardzo częsta ― że w jednym domu sąsiadują dwa nie do pogodzenia, skrajnie różne światopoglądy. Wiemy z doświadczenia, że nie ma pomiędzy nimi żadnej możliwości koncyliacji. Mówi się często o wysysaniu poglądów z mlekiem matki. Jak widać nie jest to zawsze prawda.
Moglibyśmy długo wymieniać nieprzekraczalne różnice w ramach ― wydawałoby się ― jednolitej kultury polskiej wyrośniętej na monolitycznej ― wydawałoby się ― katolickiej wierze.
W dużym uproszczeniu skonstatujmy, że gazety ― po pierwsze ― reprezentują interesy (uprzedzające każde sprawozdanie, każdą relację w danej gazecie) właścicieli, po drugie ― w ramach już wcześniej istniejących światopoglądów, dyskursów, mód (a więc uprzednich) mówią do czytelników (grupy docelowe, adresaci, klienci) i dopiero teraz ― po trzecie ― na gruncie dwóch poprzednich (uprzednich) splotów poglądowych starają się synchronizować poglądy czytelników wokół codziennych wydarzeń, kształtować je, modyfikować dotychczasowe, czy nawet propagować nowe światopoglądy, dyskursy i mody.
Osią odniesienia są codzienne wydarzenia. Tym się różni gazeta od Biblii, Gazety Wieczności. Wokół osi codziennych wydarzeń synchronizuje się w gazecie oscylujące poglądy czytelników. Ważne jest bowiem, żeby kołysanie oscylacyjne nie rozbujało się za bardzo, żeby nie przerodziło się w chaos, albo w rewolucyjną falę. Ważne jest, żebyśmy byli zasadniczo zgodni, bo tylko wtedy będziemy jako społeczeństwo skuteczni. Gazeta pomaga (nie tylko w demokracji, także dyktaturom) ucierać poglądy, czyli likwidować indywidualne oscylacje.
Ucieranie poglądów może być nieprawdopodobnie skuteczne i prowadzić do nieprawdopodobnej skuteczności. Jednolitość poglądów narodowo-socjalistycznych w Niemczech była jedną z dźwigni „sukcesów” III Rzeszy, która potrafiła walczyć z całym światem. Ucieranie poglądów w Niemczech i na świecie po wojnie doprowadziło najpierw do ukrycia Niemców, do końca lat 60. jeszcze, tak jak i w 1945 roku, winnych w sposób dla wszystkich najoczywistszy zbrodniom II wojny światowej, a więc ukrycia Niemców za plecami trudniejszych do identyfikacji narodowych socjalistów. Świadome, przemyślane, systematyczne, cierpliwe ucieranie poglądów później doprowadziło do ukrycia socjalizmu w skrótowcu nazizm, żeby zatrzeć ślady istnienia socjalizmu w narodowym socjalizmie, a w końcu, 60 lat po wojnie, doprowadziło do uczynienia z Niemców ofiar nazizmu. Było to procesem trudnym, ale już prawie zakończyło się sukcesem.
Jak tak dalej pójdzie, można mieć prawie pewność, że za 50 lat Polacy będą się tłumaczyć nie tylko z polskich obozów śmierci, z tego się już tłumaczą, ale także z wywołania II wojny światowej w wyniku napadnięcia na pokojowe i demokratyczne Niemcy Hitlera.
Gazety lokalne pomagają ucierać poglądy na sprawy, które widzę z okna, piszą o ludziach, których znam przynajmniej z widzenia. Ale mimo to lokalność jest względna. Dla mobilnych elit finansowych czy artystyczno-towarzyskich „lokalność” to lokale i hotele, w których się spotyka międzynarodowa, kilkutysięczna grupa znajomych, raz w Nowym Jorku, raz w Londynie, Paryżu czy Los Angeles. Bulwarówki, które dla fryzjerek i sekretarek sądowych są o wielkim świecie, dla tych, o których one są, byłyby gazetą „lokalną” o ich małym ruchomym miasteczku pięknych i bogatych.
Mniej piękni i bogaci mają inne lokalności. Każdy ma swoją lokalność zgodną z jego horyzontem tego, co bliskie. Nieraz ten horyzont sięga tylko do płotu, ale zawsze intuicyjnie wiemy, co jest nam lokalne. Dla większości z nas tu obecnych lokalność to Jelenia Góra, Kotlina, Izery też, trochę Czechy za Okrajem i Jakuszycami, do Świerzawy, Kamiennej Góry, Bolkowa, Wlenia, Pławnej… Granice płynne, ale te akurat nie są przedmiotem zaciekłych sporów.
W tej przestrzeni rodzi się nasza obywatelskość. W tej przestrzeni moja gospodarność, jeśli jest rzeczywiście gospodarna, natrafia na ramy ogólne, które też muszę współkształtować, żebym nadal mógł być gospodarny i w tej swojej gospodarności się rozwijać. Ta granica między moim prywatnym a moim publicznym, jest granicą między zbiorowiskiem a wspólnotą.
O tej naszej lokalności, w której w bólach rodzi się wspólnota, opowiadają nam dwie najważniejsze gazety, „Nowiny Jeleniogórskie” i „Jelonka”, które w wydaniu papierowym są tygodnikami, ale jako portale dziennikami, a w przypadku „Jelonki” portal jest niemal godzinnikiem (pamiętajcie, że ja tę nazwę wymyśliłem). Lokalne gazety, podobnie jak lokalna władza, lokalna polityka, powinny być w przeciwieństwie do wielkiej polityki i wielkich gazet, jak najmniej ideologiczne. I tak na ogół jest, bo na lokalnym dole ideologia występuje rzadko, najczęściej w humorystycznej, albo nieznośnie natrętnej postaci. Nie oznacza to jednak, wyśmianie ideologii na zagrodzie i w oborze, niezależności od partyjnych uzależnień. A chcielibyśmy bezstronności. Ale czy rzeczywiście chcemy bezstronności, czy też za bezstronność uważamy podzielanie naszych poglądów?
Warto więc zbadać, czy nasze gazety lokalne są ideologiczne. Warto przyjrzeć się, czy są politycznie niezależne w sensie niezależności od politycznych układów partyjnych. Warto się przyjrzeć, czy są niezależne od lokalnej władzy i czy to jest w ogóle możliwe przy wąskim lokalnym rynku reklam, który pośrednio i bezpośrednio w większości zależny jest od władz gminy.
Czy w ogóle gazeta lokalna może być w tej sytuacji niezależna i co robić, żeby poszerzyć zakres jej niezależności. W przypadku gazety lokalnej jej deklarowane neutralne stanowisko apolityczne może przecież nic nie znaczyć, gdyż nie-ideologiczni, niepartyjni właściciel i redaktorzy, intelektualnie jako ludzie ponad wszelkimi podziałami, wzory cnót dziennikarskich, jako przedsiębiorca i jego pracownicy wiszą na finansowo-reklamowym pasku lokalnej władzy. Podobnie o niczym nie świadczy deklaracja, że gazeta chce „tylko” zarabiać pieniądze. Może nie jest to świadectwo uwikłania ideologicznego w wartości Mamony, ale na pewno grozi politycznym prostytuowaniem się wobec płacącego sponsora polityki i władzy.
Sądzę, że najważniejsze w przypadku lokalnych mediów, to ustalić, jakie są granice ich ideologicznej i partyjnej niezależności. No i, jeśli już założymy, że takie media przynajmniej wirtualnie, jako ideały, istnieją, to co nam z tego, dlaczego miałoby to być wartościowe, że gazety są niezależne? W czym nam pomaga ta niezależność gazet? Nawet tylko jako telos, cel, do którego należy dążyć?
Czy w ogóle jest możliwe, a jeśli możliwe, czy potrzebne, że gazeta jest w pełni niezależna? Czy możliwe są poglądy ideologicznie niewinne? Bo na przykład co złego jest w tym, że jakaś gazeta w Jeleniej Górze propaguje polskość, cnotę pracowitości, świętość własności prywatnej? Albo że inna propaguje katolicyzm w duchu „Tygodnika Powszechnego”? Albo że inna spółdzielczość? Przecież to idee godne propagowania.
No i wreszcie warto zbadać, na jakim poziomie językowym, merytorycznym i intelektualnym są nasze gazety. Tutaj mogą, podejrzewam, panować skrajnie różne sądy.
Andrzej Więckowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz