środa, 28 lipca 2010

Przegląd tradycji regionalnych w społeczeństwie bez tradycji. Czy w ogóle, a jeśli tak, to które tradycje kultywować i jak?

Obserwatorium Karkonoskie - odsłona piętnasta. 24 października 2008r. Udział wzięli: Dariusz Miliński, Jerzy Pokój, Przemysław Wiater. Wstęp i prowadzenie: Andrzej Więckowski.


Tradycje regionalne w społeczeństwie bez tradycji

Kiedy rozpoczynałem studia, w głosach moich komilitonów, urodzonych po wojnie w polskim Wrocławiu, słychać było jeszcze wyraźnie śpiew dialektu lwowskiego, także, chociaż rzadziej, wileńskiego. Skąd rodzice młodych Jeleniogórzan czy Wrocławian pochodzą, nie było pytaniem trudnym. Ludzie nosili jeszcze wtedy prozodyjne dowody tożsamości całkiem jawnie. Można się jeszcze było nacieszyć najrozmaitszymi gwarami nie wstając od stołu. Biesiada nie była wprawdzie językowo już tak obfita, jak te z mitycznych czasów sienkiewiczowskiej „Trylogii”, kiedy z jednego dzbana popijały wszystkie prozodyjne zakątki Rzeczypospolitej, ale mogła jeszcze zaspokoić wyrafinowane nawet ucho. Ale były to już ostatnie chwile oryginalnej soczystości. Na naszych uszach rozgrywał się dramat obumierania gwar. W jednej chwili, z roku na rok, z rozmaitych zaśpiewów zostawały tylko coraz rzadziej nostalgiczne próby restauracji gwar i coraz częściej prześmiewcze echa parodii.
Kiedy Jan Miodek zawodowo zaczął zajmować się problemami poprawności, unifikacja języka podyktowana wędrówką ludów i zderzeniem dialektów bezlitośnie rugowała resztki gwarowych alikwot. Młody asystent, Jan Miodek, twierdził, że mówi już chemicznie czystą polszczyzną. Nie wiadomo, czy tak twierdząc pochwalał wówczas chemiczną czystość polszczyzny, czy też tylko ją stwierdzał. Dzisiejsza perspektywa jest jednoznaczna: zanik gwar w polszczyźnie to wynik wypędzenia Polaków, utraty ojczyzny. Wymieszania ich na obcej ziemi, która propagandowo była ziemia obiecaną i jednocześnie odzyskaną, a w pierwszym rzędzie była na początku obcą. Tutaj wskutek wymieszania Polacy utracili nie tylko swoje dialekty, ale także swoje obyczaje, żywą tradycję. Oczywiście stopniowo i nie do końca, ale jednak w sposób nieubłagany.
Wypędzenie, amputacja ojczyzny, to nie tylko utrata domu, rzeczy, krajobrazu, bliższych i dalszych znajomych, to może w pierwszym rzędzie jest wygnanie z języka, bo ojczyzna jest w ostatecznym rachunku językiem, albo — przy innej perspektywie ontologicznej — najliczniejszym zbiorem tekstów w danym języku. Od eposów literackich po pamiętniki zakochanych dziewcząt, od dzieł naukowych po donosy na sąsiadów, od miejsc bitewnych po miejsca pamięci najbardziej osobiste, od lasów po warzywa. Ale także: od sposobu trzymania łyżki, do sposobu dyskutowania o polityce, od ciesiołki po struganie wariata. Ojczyzna jest przede wszystkim otwarta. We wszystkich kierunkach naraz aż po wszystkie horyzonty otwarta rozumieniem.
Nie jest tylko zewnętrznym światem niezależnym od tego, kto go zamieszkuje. Jest uprzednia wobec jakiegokolwiek rozróżnienia jaźni i świata. Jest uprzednia wobec wszelkiego uprzedmiotowienia, wszelkiej konceptualizacji, jest więc także uprzednia wobec wszelkiej podmiotowości. Ojczyzna polega na tym, że świat i jego rozumienie są nierozdzielne: są istnieniem-w-świecie. Uprzedniość ojczyzny to uprzedzenia, ale nie w oświeceniowym, negatywnym znaczeniu. Chodzi tutaj o takie uprzedzenia, które — zgodnie z najbardziej zasadniczym przekonaniem Gadamera — są podstawą wszelkiego rozumienia, które są wartościami nie tylko koniecznymi, ale też pożądanymi. Jak to ujmował w swym hermeneutycznym języku Heidegger wszelka wykładnia, która ma dostarczyć zrozumienia, musi już wcześniej zrozumieć to, co ma być wyłożone. Każde poznanie jest zdeterminowane przez poznanie wcześniejsze. Nie istnieje absolutnie pierwsze poznanie jakiegokolwiek przedmiotu, poznanie bowiem urzeczywistnia się w nieprzerwanym procesie. Ojczyzna wraz ze swą wielopoziomową historią utrwaloną w najszerzej pojętej kulturze i języku jest prestrukturą rozumienia, które rzutuje świat na byty jako całość w pełni ich wzajemnych powiązań, a wśród nich na człowieka. Ojczyzna ontologizuje jaźń i jest dawcą „oznaczoności” całokształtu powiązań, niezależnie od tego, jaki horyzont zakreśla czyjeś rozumienie, jak rozległa jest jego ojczyzna, jak dzięki niej i ze względu na nią się rozumie.
Wyrwanie z własnego uniwersum interpretacyjnego to deportacja do świata ludzi wykorzenionych. Kiedy wypędzeni zostali tutaj wpędzeni, do Jeleniej Góry, Wrocławia i gdzie indziej, nie tylko przedmioty, domy, przestrzeń urbanistyczna, cała infrastruktura i wreszcie krajobraz były obce, obcy byli także ludzie spędzeni tu z różnych stron, bo tak byli wymieszani. Przede wszystkim jednak obca była narzucona ideologicznie struktura społeczna, ideologicznie kształtowana kultura.
Wyjątkowość tego wypędzenia polegała właśnie na tym. W obcym kraju niby tubylcy zostali skolonizowani przez obce imperium. W swoim kraju przybysze zostali podbici przez niby tubylcze imperium. Cywilizacyjną kolonizację tubylców nazywa się Czwartym Światem. Kateryna Longley wprowadziła też pojęcie Piątego Świata na oznaczenie przestrzeni kulturowej zamieszkiwanej przez ludzi przemieszczonych i wykluczonych, nie potrafiących przebić się przez system nieprzeniknionej sieci ogrodzeń i przeszkód, niedostrzegalny dla tych, którzy się w nim urodzili, ale nieskończenie wrogi wobec przybyszów. Była to więc sytuacja pomiędzy Czwarty a Piątym Światem, całkowicie zafałszowana ideologicznie i prawie niemożliwa do wyartykułowania. W ten świat nieokreślony, zakłamany i zakneblowany, świat bez gleby, musieli się na nowo jak w czarną dziurę zaszczepiać polscy wygnańcy. Musieli od początku uczyć się języka, w którym wygnanie z ojczyzny nazywało się repatriacją, powrotem do ojczyzny, a obcość ziemią obiecaną. (Na marginesie zauważmy, że sytuacja polskich wypędzonych była zdecydowanie inna niż wypędzonych Niemców.)
Ta zmiana podstawy bytowej, fundującej osobowe istnienie, pociąga za sobą najbardziej radykalną amputację dotychczasowych sposobów rozumienia i interpretacji, pozbawia egzystencję autentyczności. I w tej niejasnej, trudnej do zdefiniowania meta-sytuacji jesteśmy do dzisiaj. Tę sytuację właśnie nazywamy tutaj ― na użytek naszego spotkania, na użytek wyostrzenia problemu ― społeczeństwem bez tradycji. Bez gwary, tylko z chemicznie czystą polszczyzną, bądź z żargonami przypisanymi do poziomu wykształcenia i inteligencji. Bez regionalnej architektury, gdzie tradycyjną i dominującą tutaj konstrukcją zrębowo-przysłupową zastępujemy czasem architekturą podhalańską. Bez pomysłu najbardziej elementarnego, a który wyrasta z tradycji, czy budujemy wielkie hotele a la Gołębiewski, akwaparki, lunaparki i inne karuzele, czy też stawiamy na turystykę kwalifikowaną ekologicznie, chroniącą i bazującą na unikalnej przyrodzie, co zakłada zupełnie inny plan rozwoju regionu, inną infrastrukturę. Jesteśmy w tej fundamentalnej dziedzinie niezdefiniowani, w dziedzinie która zdecyduje ― żywiołowo czy planowo ― o naszej przyszłości, o jakości naszego życia, o zasobach przyrodniczych.
Zadajemy sobie więc różne pytania, między innymi takie, czy można w jakiś sposób racjonalny, dający się choćby w minimalny sposób planować, wpływać na ukształtowanie się tradycji regionalnych przez zaszczepienie nowych. Czy w ogóle można zaszczepiać racjonalnie regionalne tradycje? W jaki sposób to robić? Na te pytania odpowiadać będą Dr Przemysław Wiater, Jerzy Pokój i Dariusz Miliński.

Andrzej Więckowski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz