środa, 28 lipca 2010

Lokalne media w Jeleniej Górze (audiowizualne).

Obserwatorium Karkonoskie - odsłona dwudziesta pierwsza. 19 marca 2009r. Udział wzięli: Krzysztof Błażejczyk, Tomasz Kędzia, Dariusz Maląg. Wstęp i prowadzenie: Andrzej Więckowski.
Media regionalne (audiowizualne)

Granice między mediami do czytania a mediami audiowizualnymi obecnie bardzo szybko się zacierają. Mówiliśmy miesiąc temu na poprzednim spotkaniu poświęconym mediom regionalnym gazetowego typu o niektórych aspektach tego zacierania granic z oczywistego dzisiaj, ale jeszcze nie trzy, pięć lat temu, posiadania przez gazety papierowe portalu internetowego. Portale te rozwijają się w kierunku interaktywnej i wielokanałowej telewizji, już „Jelonka” zrobiła w tym kierunku pierwszy krok. Więc niebawem ― być może (mówię to „być może” na wszelki przypadek, bo najbardziej nawet oczywiste przepowiednie okazywały się mylne) ― nie portal będzie dodatkiem dla papierowego wydania gazety, ale papierowa gazeta dodatkiem do portalu jako staroświecki bibelot obdarzony wdziękiem bezużyteczności.
Zwróćmy uwagę, że papierowa gazeta najprawdopodobniej będzie miała coraz mniejsze znaczenie ze względu na jej spetryfikowane, ustalone w niezmiennej formie na dzień, na tydzień istnienie. Otóż stabilność bytu gazetowego, stabilność, do której dążyły od starożytności wszystkie byty i swoją jakość zapożyczały od Wieczności, jest dzisiaj chorobą gazety papierowej, bo ta trwa aż dzień; bo w skandaliczny sposób nie zmienia się aż 24 godziny! Ta potworna niezmienność!
A więc wybuchający coraz to nowymi wiadomościami portal internetowy, w którym oprócz tekstów są reportaże filmowe z różnych zdarzeń i w przyszłości nie tylko już nakręcone reportaże do odtwarzania, ale coraz częściej bezpośrednie transmisje z różnych miejsc. Portal ― wielowymiarowe okno na świat. Okno, z którego nie tylko można wyglądać, ale z którego można wykrzyknąć na ulicę nasze uwagi na temat ulicy w postaci postów, mało że można wykrzyknąć uwagi, można splunąć, obsikać, pomazać kałem.
I tutaj całkiem na marginesie staję w obronie tych wszystkich możliwości, również tych karczemnych i pornograficznych, które są przedłużeniem napisów na ścianach toalet, ubikacji i kibli podwórzowych. Wypisywano je od zawsze i w tej samej formie na kamieniach piramid, na kolumnach jońskich i doryckich świątyń, na rzymskich łukach triumfalnych i gotyckich katedrach. Były od zawsze oburzające, nikczemne, świętokradcze i obrazoburcze. Były i są nie tylko przejawem chamstwa i prymitywizmu, bo tak najczęściej, ale również żywiołowym krzykiem wyzwolenia z gorsetu norm, skokiem ponad zakazem takiej czy innej cenzury. Jeśli zablokujemy je na portalu w imię poprawności politycznej i przyzwoitości obyczajowej, wypłyną gdzie indziej, innymi, bardziej podziemnymi kanałami, których nie da się kontrolować i będą cuchnąć niepomiernie gorzej.
Pozwólmy ludziom pod osłoną nocy, anonimowości postu na niecenzuralność i reagujmy na nią miękko. Kontrolujmy z daleka. Pamiętajmy, że drugą stroną medalu ― grzecznej poprawności ― może być coś takiego jak Telewizja Trwam, gdzie ulizane są nie tylko fryzury, ale także minki, pochylone uniżenie grzeczniutkie głosy, a nawet złożone poprawnie stópki, nad wyraz grzeczne w bucikach wylizanych. Nie możemy pominąć grzecznego nie zwracania się do siebie w takim ustawieniu foteli lub krzeseł, by jak najmniej służyło to indywidualnej rozmowie, by było jak najbardziej sztuczne w odległej, bo zapomnianej przez służalczość hieratyczności. Od całej tej grzeczności przechodzą mnie ciarki i nie mówię tego wszystkiego, by wyśmiewać, lecz daję wyraz memu autentycznemu lękowi.
A zatem portal z interaktywną, wielokanałową telewizją, noszony z sobą, noszony w sobie, portal, który ― zgodnie z definicją ― mnie nosi, który mnie zawiera w sobie i ujmuje ― to najpewniej przyszłość. Domyślany do końca jest to pomysł totalitarny, w którym celem byłby nie reportaż z rzeczywistości, który ułatwia poruszanie się po świecie, będący mapą czy przewodnikiem świata, lecz reportaż jako dziejąca się rzeczywistość, portal jako świat. W cyberprzestrzeni coraz więcej ludzi spędza coraz więcej czasu: internetowe rozmowy, internetowy seks, internetowe podróże w czasie także, internetowa rozrywka, wszystko tanie i nie wymagające wysiłku, wystarczą drobne ruchy palców na tastaturze. Poruszanie się jako przejaw życia już nie w fizycznej przestrzeni wypełnionej materią, tylko poruszanie się w przestrzeni i materii sprawozdawanej, udawanej, zastępowanej. A jednak poruszanie się, czyli przejaw życia. Czy życia udawanego? Proces poprawiania tego udawanego życia jest bardzo szybki. Czy takie bariery jak picie i jedzenie ograniczą ekspansję Nowego Babilonu?
Bo to jest właśnie Nowa Wieża Babel. Kiedyś była kosmiczno-komiczna Wieża, która poprzez bliżej nieokreślone sięgnięcie Nieba (stropu) miała zrównać ludzi z Bogiem, a ten pokarał ich za to sięganie Nieba przy pomocy wypalanych cegieł i smoły jako zaprawy pomieszaniem języków i rozproszeniem, i jest ona obrazem, który wyłania się z archaiczności w epokę, w której fizyczny kosmos jest zastępowany kosmosem informatycznym, jedynko-dwójkowym. I to jest współczesna Wieża Babel.
Bo i fizyczny kosmos okazuje się przy wnikliwym badaniu faustycznej na wskroś współczesnej nauki nie tyle przestrzenią wypełnioną rzeczami, co opisywał precyzyjnie Newton i co wystarcza na zdroworozsądkowy co dzień, ile niesłychanie skomplikowaną procesualnością, w której od czasu do czasu konstytuują się nie tyle ciała, ile tożsamości informacyjne, sekwencje zdaniowe, czyli grubo mówiąc, mnie nie ma tak, jak myślę, że jestem, tylko jestem zdaniem, które mówi się, się mówi, jest mówione w Semiozie.
A więc Kosmos jest Kosmosem nie materii, ale informacji. Jest Semiozą. Odkrycie Świata jako informacyjnej procesualności jest powieleniem grzechu pierworodnego i fundamentem Nowej Wieży Babel. A teraz popatrzmy z tej perspektywy także na Muzyczne Radio i Telewizję Dami. Jest to jedna z perspektyw, niekoniecznie najważniejsza, ale nie powinna być pomijana. Zanurzanie lokalnego szczegółu w kosmicznej, czy w tym przypadku semiotycznej ogólności może mieć ożywczy charakter. Niekoniecznie jako żart.
Wszyscy wiemy, jak ciężkie są ograniczenia lokalnych mediów. Jako przedsiębiorstwa utrzymują się z reklam, a reklama lubi globalność. Nienawidzi lokalności. Lokalna reklama zależna jest od stopnia rozwoju lokalnej społeczności, od poziomu jej obywatelskości, więc lokalne radia i telewizje są powszechne i są w stanie utrzymać się w wielu krajach, powiedzmy w starych demokracjach. Nasza demokracja jest młoda i stąd trudności lokalnych stacji radiowych i telewizyjnych. Inny problem to lokalna władza, która ma do wydania trochę pieniędzy na swoje ogłoszenia, ale przecież nie będzie ich wydawała na żywienie swoich wrogów, tych, którzy zbyt krytycznie sprawozdają i analizują jej działalność. Lokalna władza jako największy inwestor w dziedzinie infrastruktury ma też narzędzia wpływu na prywatnych przedsiębiorców biorących udział w przetargach na roboty publiczne. Wszyscy znamy te ograniczenia. Media lokalne działają w kryminogennym strukturalnie środowisku, od którego są w wielkim stopniu uzależnione. Podstawowe zadanie prasy, rzetelne sprawozdawanie i komentowanie działań społecznych, w tym władzy, nie jest tedy zadaniem wesołym.
Poza tym wcale nie trzeba mieć aż tak głębokich ambicji dziennikarskich, można w radiu nadawać muzykę i reklamy i to się bardzo dobrze sprzedaje. Przedsiębiorca, również przedsiębiorca medialny, chce zarabiać pieniądze, a nie wypełniać misję, i to jest całkowicie zrozumiałe, że będzie się dostosowywał do gustów publiczności, która, powiedzmy, nie życzy sobie żadnych misji, żadnych analiz i głębokich reportaży, bo i tak wszyscy wiedzą, że władza to złodzieje i nie ma potrzeby do tego problemu wracać. Jest męczący, w przeciwieństwie do „fajnej”, cokolwiek by to miało w różnych przypadkach oznaczać, muzyki.
Mamy tu zatem dwa powody tłumaczenia się z poziomu mediów lokalnych: uzależnienie od lokalnego środowiska i uzależnienie od lokalnego widza. Środowisko, czyli splot polityczno-biznesowy jest skorumpowany, więc istnienie stacji też uzależnia się mniej lub bardziej od korupcji, mniej lub bardziej świadomie (np. w postaci wewnętrznej cenzury). Widz lokalny jest np. prowincjuszem o niewyrobionych gustach, więc dostarczając mu ulubionej rozrywki zaniżamy poziom.
Gospodarczy liberał w tym momencie zaprotestuje, bo co to ― zapyta ― za gadanie o obniżaniu poziomu. Poziom jest taki, jaki jest, jaki się sprzedaje i to jest obiektywne, a wszystko inne jest ideologią i misją, do której powołane są inne instytucje, np. kościół, szkoły, uczelnie, stowarzyszenia wyższej użyteczności, tudzież media publiczne. A ja pracuję i zarabiam na życie i dajcie mi święty spokój z jakimś poziomem, wyższymi gustami, krytyką władzy i tym podobnym.
To wszystko racja. Jednakże w tym momencie dotykamy ważnych spraw kultury, które mogą stać w jawnej sprzeczności z interesem i wolnością przedsiębiorcy. Państwo jako zbiorowość może narzucać pewne zasady kulturowe przedsiębiorcy. Na przykład Francja ściga jako wykroczenia karane wysokimi mandatami przypadki zaśmiecania francuszczyzny obcymi słowami. Przedsiębiorca, który nazwie swoje przedsiębiorstwo obcą nazwą może zostać pociągnięty do odpowiedzialności. Na przykład.
Albo zbiorowość może uznać, że sprawy rozrywki i dziennikarstwa, stacji nadawczych, prasy, niezależnie od wolności handlowej obciążone są obowiązkami misyjnymi wobec kultury narodowej, poprawności języka, dbania o jakieś wartości, np. katolickie itd. Może te obowiązki nakazać. Zresztą one wynikają z norm społecznym i etycznych, które są podstawą prawa i nie są wcale abstrakcyjne. Na przykład obowiązek poprawnej polszczyzny dla dziennikarzy wszelkich mediów w Polsce wydaje się oczywisty, a jest nagminnie łamany. Obowiązek logicznego myślenia także. Inne, bardziej subtelne normy także.
Nie ma w Unii Europejskiej kraju poza Polską, w którym były czy obecny faszysta mógłby kierować Telewizją publiczną. Biorąc pod uwagę, że w ogóle nie ma on najmniejszego pojęcia o funkcjonowaniu mediów w ogóle, a telewizji w szczególności, nie ma on żadnego pojęcia o poprawności językowej, poprawności języka filmowego, poprawności montażu, poprawności warsztatowej informacji, nie musi on wcale zatrudniać specjalistów. Zatrudni tych, do których ma zaufanie, czyli byłych albo obecnych faszystów nie mających pojęcia na temat mediów itd.
Więc jeżeli krajowy wzór dziennikarstwa, publiczne radio i telewizja to kpina ze wszystkich niemal norm, to dlaczego się czepiać radia czy telewizji lokalnej, biednych, nie mogących płacić wysokich pensji dziennikarzom, kamerzystom, dźwiękowcom itd. Zresztą publiczne radio i telewizja sięgnęły takiego dna, że może wzorów należy szukać na prowincji. O tym szczegółowo opowie doświadczony dziennikarz telewizyjny i prasowy, Tomasz Kędzia.

Andrzej Więckowski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz