środa, 28 lipca 2010

Środowisko akademickie w Jeleniej Górze – jest, czy go nie ma?

Obserwatorium Karkonoskie - odsłona jedenasta. 26 maja 2008r. Udział wzięli: Michał Guz, Karolina Nawojka Chałupińska. Wstęp i prowadzenie: Andrzej Więckowski.



Środowisko akademickie

Jeżeli rzeczywiście celem działania uczelni wyższej miałoby być studiowanie, zgłębianie wiedzy, to jej fundamentem musiałby być kontakt nauczyciela z uczniem, mistrza z adeptem. Niestety, współczesna szkoła wyższa z wielu przyczyn, których z braku czasu nie wymienimy, staje się standardową fabryką, gdzie anonimowi pracownicy produkują masowo anonimowych absolwentów. W tej standardowej fabryce standardy już dawno nie są wewnętrznym imperatywem utrzymania poziomu, tylko skrajnie skarlałą i zdegenerowaną ich formą w postaci formularza. Wypełnia się go urzędowym językiem pozbawionym zdolności komunikacyjnej — i to są właśnie uczelniane standardy.
Ta fabryka poddana jest prawu inflacji intelektualnej — im więcej studentów-absolwentów, tym lepiej: od ilości studentów uzależniona jest polska uczelnia niemal kompletnie. Inflacja ta z kolei, wielce niebezpieczna dla życia narodu biegunka wartości, w zarodku niweczy istotę Akademii jako miejsca kształtowania duchowego i wystawia na pośmiewisko każdą indywidualną próbę restytucji uczelni, która w pełni zasługiwałaby na swoją nazwę. W środowisku nauczycieli akademickich karierę robi powiedzenie, że prace licencjackie i magisterskie są po to, żeby nie było żal umierać. Powiem więcej, są na ogół takie, że chce się umierać.
No, dobrze, można powiedzieć, nauczyciele akademiccy narzekają przecież na swój produkt. Produkują buble i narzekają na nie. Co za wyuzdane zakłamanie. Owszem, tak jest. Ale to tylko częściowa prawda. Wśród nauczycieli akademickich — jak w każdej grupie zawodowej — wielu jest kiepskich i oni oczywiście produkują intelektualne śmieci. Ale najlepsi nawet nauczyciele w tym systemie nie mają najmniejszych szans, bo nie mają żadnego wpływu na ten system. Mało tego, najwybitniejsze polskie umysły jeśli mogą dziś nie zdać matury, mogą za chwilę nie znaleźć zastosowania na wyższej uczelni, gdzie panoszyć się będzie jako nauczyciel akademicki standardowy cyborg mówiący po polsku z wdziękiem gminnego urzędnika z jedynie słusznej przeszłości.
Zaznaczam w maksymalnym skrócie zawał spowodowany przez system w przestrzeni między nauczycielem a uczniem. Zwracam uwagę na instytucjonalną formalizację komunikacji między wykładowcą a studentem. Na unicestwienie najgłębszej i najważniejszej zasady akademii, jej naczelnej funkcji. A skoro tak się dzieje, jak to opisuję, to trudno mówić o środowisku akademickim. Bo ono żyje dzięki rozmowie. I nie tylko tej w sali wykładowej, zresztą coraz rzadszej, ale indywidualnej, w mniejszej grupie, pół- czy całkiem prywatnej, w natężeniu przekazu nawet intymnej.
Ono żyje — mówiąc metaforycznie — dzięki Sokratesowi tańczącemu. To Sokrates tańczący, ucztujący jest mistrzem Platona, to prywatny Arystoteles jest mistrzem Aleksandra Wielkiego, to w czasie wieczerzy z winem Wielki Nauczyciel uczy najistotniejszej kwestii swojej Nauki, to w prywatnych rozmowach, w knajpie i na żaglówce rodzą się współczesne teorie mikrokosmosu, to wieczory przy winie Husserla, Heideggera, Gadamera, Jaspersa tworzą filozofię XX wieku, to miłość Hannah Arendt do Heideggera czyni z niej filozofa i jej niezgoda na życiowe wybory Heideggera otwiera intelektualne problemy pokolenia 68 i globalnej rewolucji studenckich tamtego czasu, kiedy studenci przepytywali i egzaminowali profesorów, co było często śmieszne i gówniarskie, ale generalnie świat bez większych ofiar obmył swą zaskorupiałą w dogmacie twarz.
Rewolucji studenckich bez których nie byłoby dzisiaj praw człowieka i ekologii jako oczywistości politycznych, głębokiej oddolnej demokracji, jaką zaczynamy w niektórych dziedzinach praktykować także w Polsce, bez których nie byłoby współczesnego postkolonialnego, poststrukturalistycznego czy postmodernistycznego dyskursu, tego podstawowego dyskursu współczesności. Przykładów można by mnożyć tyle, ile wybitnych postaci ludzkiej kultury, bo niemal każda z nich miała swojego przewodnika, doradcę, mistrza, kapłana w podróży po niezmierzonych przestrzeniach ducha.
Dopiero ten zindywidualizowany kontakt może stać się impulsem inicjacji, przemiany, metamorfozy, w której uczeń z dnia na dzień, z godziny na godzinę zaczyna rozumieć i ponosić odpowiedzialność za rozumienie. Dopiero to indywidualne tchnienie przez całą historię ludzką przenosiło i pogłębiało z pokolenia na pokolenie wiedzę i kulturę, sztuki i umiejętności.
A kiedy tego indywidualnego kontaktu brakowało, kultura upadała w anonimowe struktury, a ludzie zamieniali się w szare, zielone, granatowe, pasiaste mundury, w zawsze na końcu niewinnych biurokratycznych oprawców, wykonujących tylko swoje obowiązki, wspieranych przez jeszcze bardziej niewinnych sekretarzy, wykonujących jeszcze bardziej tylko swoje obowiązki, w urzędników coraz niższego szczebla, którzy uosabiali obowiązek, aż do zupełnie niewinnego, jak klamka, odźwiernego.
Kultura zawsze upadała na swoją formalną stronę, rozmowa przez wieki ciągle zamieniała się w formularz do wypełnienia według standardów oceny, wiedza co chwilę cuchnęła jako zbiór mechanicznych formuł, a humanistyka zbyt często gniła jako kupa banalnych życzeń powtarzanych ze śliniącym się namaszczeniem. Sokrates tańczący co chwilę zostaje wrzucony do lochu i oskarżony o nieobyczajność, Arystoteles jest nieustannie zsyłany na wygnanie, Giordano Bruno skazywany na stos, książki palone, choćby przez nieczytanie, fałszywe rozumienie czy plotkę…
Chcę powiedzieć, że mało jest szans na środowisko akademickie, bo stoi ono na dialogu społecznym i indywidualnym między nauczycielem a uczniem, którzy są sobą autentycznie zainteresowani. Mało jest szans, bo coraz więcej Sokratesów nie chce lub nie umie tańczyć. Mało jest szans, bo nikt nie wie, dlaczego to Sokrates, skoro nie ma nic do powiedzenia w bardzo kiepskim stylu.
Pozostała resztówka środowiska studenckiego, jednolitego w radości, że odwołano zajęcia, jednolitego, niestety coraz bardziej w bezmyślnym przepisywaniu „z Interneta”, „Internatu”, bądź nawet z Internetu, piszącego prace dyplomowe, dzięki którym promotorom nie żal umierać.
Kiedyś kultura studencka była kulturą wiodącą. Kabarety studenckie były najlepsze, piosenka studencka była autentycznie poetycka, publicystyka rewolucyjna, a Kalambur — teatr studencki — legendarny…

Andrzej Więckowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz