środa, 28 lipca 2010

Polityka międzynarodowa w Kotlinie Jeleniogórskiej.

Obserwatorium Karkonoskie - odsłona siedemnasta. 10 grudnia 2008r. Udział wzięli: Jerzy Nalichowski, Andrzej Paczos, Marcin Zawiła. Wstęp i prowadzenie: Andrzej Więckowski.



Polityka zagraniczna w Kotlinie Jeleniogórskiej

Politykę zagraniczną kształtuje suweren, a więc w tradycyjnym ujęciu niezależne państwo. W tym tradycyjnym ujęciu jest rzeczą fatalną dla państwa, jeżeli polityka zagraniczna jest uprawiana na poziomie regionalnym. Zawsze grozi to kolizjami z polityką centralną, często grozi odrywaniem się regionu od całości. Czy to pod pozorem odzyskiwania tożsamości, czy pod pretekstem odbudowywania należnej mu autonomii region uprawiając samodzielną politykę zagraniczną podważa zasadność istnienia centrum, które skądinąd gwarantuje zachowanie ponadregionalnej całości.
Jeżeli zgodnie z modną pro-europejską postawą przyjęlibyśmy, że przed chwilą powiedziane, a więc pogląd, iż polityka zagraniczna jest ścisłą domeną suwerena, a więc centrali państwowej, a nie regionu, jest przestarzały, XIX-, czy XX-wieczny, nie odpowiadający nowym XXI-wiecznym czasom, to z chęcią bym się z tym zgodził, gdyby nie rzeczywiste problemy, choćby i przestarzałe, ale do dzisiaj często tragicznie trwające. Kraj Basków, Katalonia, Irlandia Północna, Szkocja, Korsyka, Mołdawia, była Jugosławia i w tej chwili także jeszcze nie ustała, ciągle trwająca tektonika rozpadu i powstawania państw na Bałkanach, Czechy i Słowacja, wschodnia Ukraina, Czeczenia, Osetia, Abchazja, Gruzja, Armenia, Górny Karabach itd., itd., czyli polityczna tektonika na Kaukazie ― to niesłychanie liczne przykłady poważnych problemów w szeroko pojętej Europie (bo Kaukaz). Bliski Wschód i basen Morza Śródziemnego też trzeba w gruncie rzeczy zaliczyć do Europy, bo konflikty w tych regionach są naszymi żywotnymi problemami, czy tego chcemy, czy nie. Kwestia kurdyjska na przykład o wiele bardziej wpływa na politykę europejską niż nam się na ogół wydaje, nie mówiąc już o konfliktach izraelsko-palestyńskich.
Ta wyliczanka to problemy różnej rangi: Hiszpania inne problemy ma z Krajem Basków, inne z Katalonią. Szkocja innymi sposobami dąży do zwiększenia autonomii, a inne mają strony konfliktu w Irlandii Północnej. Wojny na Kaukazie można porównać z Bałkanami, ale ruch na rzecz autonomii Górnego Śląska to już zupełnie inna historia. W każdym jednak przypadku to, co przy wszystkich różnicach łączy te przykłady, to dążenie do autonomii, odrębności. To niezależna od takiego czy innego centrum polityka zagraniczna, również w przypadku Górnego Śląska, choć przecież wymiar tych spraw jest bardzo różny.
Chcę jednak zaznaczyć w tym miejscu strukturalne niebezpieczeństwo wynikające z polityki zagranicznej uprawianej przez region. W rzeczywistości może go w ogóle nie być, może być urojeniem, ale może być jednak także tak, że wielkiego niebezpieczeństwa wcale się nie zauważa. Na początku lat 90.-tych uczestniczyłem w naradzie analityków politycznych na temat Jugosławii. Byli tam naprawdę ważni ludzie z wielu krajów. Ci, którzy robią politykom back-groundy. A więc naprawdę ważni. Na tej naradzie byłem jedyną osobą, która twierdziła, że konflikt w Jugosławii jest nieunikniony. Ale ja nie byłem tak ważny, jak inni, więc moje opinie zlekceważono.
Rozwijająca się, dynamiczna idea Unii Europejskiej w każdym możliwym scenariuszu na temat jej przyszłości, nie tylko w tym, który zwie się „Europa regionów”, osłabia, poddaje w wątpliwość, poddaje pod rozwagę, rozluźnia władzę centralną państw członkowskich, a wzmacnia regiony. Na takiej samej zasadzie, jak pogłębiająca się demokracja umacnia gminę, oddając jej coraz więcej kompetencji w sprawach jej dotyczących kosztem władzy nadrzędnej. I to jest rozwój słuszny, choć najeżony rafami. Bo gmina nie zawsze słusznie i dalekowzrocznie potrafi o sobie zadecydować, gdyż brakuje jej ekspertów i całościowej perspektywy. Nie zawsze też stać ją na konieczne inwestycje infrastrukturalne, które też tylko poprzez działania w wymiarze centralnym ― finansowym i planistycznym ― są możliwe do zrealizowania. Podobnie z regionami: nieraz mogą one wpaść w pułapkę samodzielności, bo nierzadko samodzielność to krótkowzroczność strukturalna, wynikająca z braku szerszej, całościowej perspektywy.
Zwracam Państwu w tym miejscu uwagę, że nie osądzam i nie zajmuję tak mówiąc jakiegoś ideologicznego stanowiska w sporze o demokrację, regiony i Europę, tylko wskazuję na strukturalne niebezpieczeństwa, chociaż takie stanowisko reprezentuję. Postulat transgranicznego rozwoju regionalnego jest racjonalny na bardzo wielu poziomach. Region geograficznie może być szerszy niż jego odcięcie państwowymi granicami, więc jego żywotne interesy mogą być ponad państwowe w wymiarze przemysłowym, ekologicznym, infrastrukturalnym i doskonała tutaj okazuje się Unia Europejska i jej tak delikatne wypustki w konkret, jak euroregiony. Struktury subtelne, nie posiadające osobowości prawnej, utkane z dobrej woli i ze współpracy fundowanej na prawnych formach każdego ze współpracujących krajów. Każda ze stron euroregionalnych ma ścisły opis prawny jako związek gmin i powiatów, ale jako całość jest nieostrym prawnie związkiem związków opartym o prawo unijne. Taka konstrukcja jest trudna jak trudne są wnioski o środki unijne, ale jest mądra na obecnym poziomie rozwoju unii i towarzyszącej jej świadomości społecznej. Jest nie drażliwa. Na jej poziomie trudno popaść w konflikt motywowany strukturalnie.
Ale w nawet najbardziej rozsądnie pomyślanym euroregionie możliwy jest import śmieci zamiast lub w ramach współpracy ekologicznej, możliwa i bardzo powszechna jest współpraca przemysłowa, w ramach której jedna strona dymi i zatruwa, a druga daje markę i zbiera profity (co wynika z poziomu cywilizacyjnego), w której jedna daje pracę i zarobki, a druga tylko siłę roboczą, w której jedna daje łapówki, a druga gotowa jest za nie na wszystko, możliwa jest taka współpraca infrastrukturalna, która w początkowej fazie paradoksalnie jakby umacnia różnice istniejące wcześniej, jak np. w Goerlitz i Zgorzelcu, Frankfurcie i Słubicach itd. Ale jednocześnie region transgraniczny ma najlepsze szanse na wyrównanie poziomów, które bez tego opartego o unię „trans” trwałoby wiele dziesięcioleci, a tak możliwe jest, możliwe, powiadam, a nie konieczne, możliwe jest w ciągu jednego dziesięciolecia.
Dzisiaj regiony nie tylko powinny, ale muszą uprawiać politykę zagraniczną, bo funkcjonują na co dzień w kontekście międzynarodowym. I tak jest dobrze. Tak jest bardzo dobrze. Powodów, dla których tak jest bardzo, bardzo dobrze jest tysiące, ale do eurosceptyków one nie przemówią z wyjątkiem jednego, chociaż i ten nie zawsze przemawia: jako kraj biorący, bierzemy pełnymi garściami z Unii, bo niewiele możemy jej dać z wyjątkiem chłonnego rynku, no i oczywiście radiomaryjnej moralności, jedynej rzeczy, której Europa nie ma, ale do której mimo to jakoś niespecjalnie tęskni. Niezależnie jednak od tylu jawnych korzyści z transgranicznej współpracy, musimy wiedzieć, że niektóre korzyści ― w taki sam sposób jak łapówki ― są korzyściami pozornymi. Musimy wiedzieć, że prowadząc politykę międzynarodową na poziomie regionalnym, działając dla regionalnych korzyści, nie możemy zachwiać polityczną infrastrukturą całości, państwa, które wprawdzie oddaje kompetencje na rzecz Unii, to jednak tylko dzięki swojej sile, ma w niej coś do powiedzenia i nieprędko się to zmieni.
Zaprosiliśmy do debaty pierwszego po odzyskaniu niepodległości wojewodę jeleniogórskiego Jerzego Nalichowskiego, który jako pierwszy wiele rzeczy kształtował od początku, Marcina Zawiłę, pierwszego po komunizmie prezydenta Jeleniej Góry i posła na Sejm Rzeczypospolitej kilku kadencji, a także szefa polskiej strony Euroregionu Nysa, pierwszego euroregionu w Polsce oraz Andrzeja Paczosa wieloletniego dyrektora Muzeum Przyrodniczego, a obecnie

Andrzej Więckowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz