Obserwatorium Karkonoskie - odsłona dziewiąta. 13 marca 2008r. Udział wzięli: Krzysztof Korzeń, Olga Danko. Wstęp i prowadzenie: Andrzej Więckowski.
Turystyka i przemysł, czy tylko turystyka
Z trudem docieramy do struktury, której rozpoznanie jest warunkiem pierwszym i absolutnie niezbędnym do planowania rozwoju Kotliny Jeleniogórskiej. Uważam to za duże osiągnięcie Obserwatorium Karkonoskiego, że pewne grono osób, co ważne — poszerzające się, zobaczyło, uzmysłowiło sobie, niekoniecznie pod wpływem naszych tutaj spotkań, ale tutaj spotkali się z podobnymi sobie, a więc tym bardziej, bo już w grupie, uzmysłowili sobie, iż odczuwany przez nich proces dewastacji krajobrazu kulturowego Kotliny Jeleniogórskiej wynika również z braku wspólnego obrazu Kotliny. Tego wielopoziomowego znaku, więc rzeczy wspólnej, rzeczy pospolitej, w której odnajdujemy swoją indywidualną i wspólną tożsamość (tożsamość jest zawsze indywidualną wspólnością).
Tego znaku, przy pomocy którego porozumiewamy się na temat wspólnego nam organizmu i znamy mechanizmy jego funkcjonowania i — co najważniejsze — ten znak jest jakby wzmożeniem, spotęgowaniem wzroku, bo umożliwia widzieć organizm, który nazywa, zawsze w całości. Nawet jeśli intelektualnie nie jesteśmy w stanie tego rozumieć, nie potrafimy tego teoretyzować, potrafimy to po prostu widzieć. Tę całość — teraz zakrytą. To znak niesłychanie ważny, czyni z nas wspólnotę, a przez to jakby automatycznie — wspólnotę gospodarzy. Bo wspólnota natychmiast po zawiązaniu się jest gospodarska.
Struktura, znak, obraz — wszystko to jest tym jednym, które ma charakter logosu, sprawczego porządkowania. Boskiego fiat — niech się stanie — ludzie poszukują w micie stworzenia i nie chcą najczęściej wiedzieć, że mit stworzenia realizuje się bez przerwy tu i teraz, zawsze bez przerwy tu i teraz. Ten wspólny obraz, znak, struktura — to, do czego niesłychanie meandrycznie i z trudem docieramy, staramy się dotrzeć w trakcie naszych spotkań w OK, jest znakiem logosu, języka o tym szczególnym porządku, który jest wspólny każdej przestrzeni i wszystkim w nich rzeczom. Tak wysoko mówię o tym, bo tak wysoko jest ten znak, a jednocześnie całkiem nisko pod ręką, jeśli już jest, pod ręką jest jak narzędzia, jest w sposób istnienia narzędzi prostych młotów, siekier, kielni i cęgów. Jeśli już jest. Jeśli już jest, ten znak nadaje się do roboty jak narzędzie, a nie tylko jest dobry do niedzielnych kazań. Jest sprawczy. Pokazuje, co trzeba zrobić i jak. Pokazuje i wymusza wolność robienia tego dobrze.
A gdy go nie ma, tego znaku, tego spotęgowania wzroku i umysłu, to skądinąd mądrzy, światli, wykształceni i zaangażowani ludzie, którzy mieszkają w Kotlinie Jeleniogórskiej, mówią sobie, że na stoku narciarskim, gdy jeździli na nartach, zobaczyli potężną ranę w krajobrazie — budowę hotelu Gołębiewski — i zostali porażeni tym obrazem. Opowiadają, jak to na wycieczce rowerowej z rodziną zobaczyli zupełnie dla siebie nieoczekiwanie fabrykę płytek ceramicznych w Piechowicach. I zrobiło im się przykro. Opowiadają sobie, jak zadziwia ich negatywnie to czy inne nowe osiedle domów jednorodzinnych, bezładnie rozbryzgane na stoku tej, albo tamtej góry. I robi im się smutno. Opowiadają sobie o kłębiących się wszędzie plastikowych zwałach śmieci, rozwłóczonych przez wiatr po przydrożnych łąkach, ale także po leśnych, najdalszych człowiekowi ostępach. I psuje im się humor na cały dzień. Opowiadają sobie o Teatrze Jeleniogórskim dewastowanym estetycznie i intelektualnie przez analfabetów sztuki dramatycznej, znanych przecież już wcześniej z grupowych działań dewastacyjnych w innych miejscach Polski. Recydywistów. I denerwuje ich tryb decyzyjny, który doprowadził do jawnego i krzyczącego od początku błędu. Opowiadają sobie o górskich liniach kolejowych, które wszędzie na świecie są wielką atrakcją turystyczną, a u nas zostały w zbrodniczy, kryminalny sposób zaniechane i zdewastowane wraz z całą wielką infrastrukturą. I zastanawiają się, jak to było możliwe, że dopuszczono do takiej zbrodni. I robi im się absurdalnie. Jak to możliwe, że zostali w biały dzień okradzieni z krajobrazu, z ładu przestrzennego, z piękna, z dóbr materialnych, z dóbr kultury. Jak to możliwe, że jako światli, mądrzy i zaangażowani mieszkańcy Kotliny zobaczyli zjawiska dewastacji dopiero wtedy, kiedy stały się nieodwracalne. I jak to się stało, że stały się one możliwe.
Przy bliższej analizie okazuje się, że nie ma winnych. Że nikt konkretny nie jest złodziejem, dewastatorem, idiotą decyzyjnym. Że te wszystkie mniejsze lub większe zbrodnie nie zostały popełnione z premedytacją, lecz przez przypadek, zbieg okoliczności, anonimowy i ponadosobowy proces, niezależny od ludzi jak kataklizm, jak żywioł natury. I robi się całkiem absurdalnie. I trochę w obronie przed poczuciem absurdu spotykamy się tutaj.
Kilka ciekawych pytań zadano w tych pomieszczeniach: czy możliwe jest w Kotlinie planowanie wielowątkowych procesów rozwojowych, czy tylko pojedynczych inicjatyw? Czy możliwe jest wyłonienie gremiów sprawczych, które mogłyby kontrolować zachodzące procesy w przestrzeni całej Kotliny? Jakie są możliwości prawne planowania dotyczącego całego regionu? I jak sprawić, że to planowanie było na takim poziomie, by wszyscy chcieli, by było realizowane? To na pozór są pytania proste. Ludzie, którzy je zadawali, przyglądali się sytuacji rzeczywistej, a nie abstrakcyjnej. Zadawali te pytania w konkretnej i znanej im materii, gęstej od szamotaniny, sprzecznych interesów i takichże decyzji. Pewnie się nieraz do odpowiedzi przymierzali, szukali rozwiązań. I pytania najczęstsze już, bo stały się — również dzięki nam tutaj — po prostu popularne: jak zbiory pobożnych życzeń, słusznych powinności, mądrych zasad postępowania, racjonalnie przemyślanych standardów przekuć w konkretne działanie, jak je zawrzeć, zasupłać w materii? I dlaczego jest to tak piekielnie trudne. Dlaczego od powtarzanych ciągle litanii, byśmy stali się mądrzy, bogaci, młodzi i piękni — nie mądrzejemy, nie bogacimy się, starzejemy się i brzydniemy. Czy to litanie do fałszywego Boga, czy też litanie te to fałszywe modlitwy.
Dzisiaj — posłuchamy wypowiedzi na temat Kotliny Olgi Danko i Krzysztofa Korzenia, które prezentują dosyć ciekawe perspektywy: jak Kotlina mogłaby się zamienić w park, albo jak turystyka mogłaby współżyć z przemysłem, zarówno tym wymarłym, który pozostawił po sobie ruiny, jak i tym funkcjonującym, czyli jak pogodzić, czy nawet synergetycznie wzbogacić dziedziny na pierwszy rzut oka z sobą sprzeczne, zwalczające się, zagrażające sobie. Posłuchajmy Krzysztofa Korzenia.
Andrzej Więckowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz