Obserwatorium Karkonoskie - odsłona szósta. 14 grudnia 2007r. Udział wzięli: Jerzy Szmajdziński, Marcin Zawiła, Zbigniew Frączkiewicz oraz Sławomir Zajbert. Wstęp i prowadzenie: Andrzej Więckowski.
Przyjeżdżajcie!
Jeżdżąc po coraz mniejszym Świecie, rzeczywistym lub wirtualnym, szukam pomysłów na Jelenią Górę. Mijając po lewej Nową Zelandię widzę, że Maorysi nie są już harpunnikami u kapitana Achaba, tylko ładują Japończyków na specjalnie przystosowane do takiego frachtu statki i podpływają z nimi, z tymi Japończykami, do mijających Nową Zelandię z prawej wielorybów. Japończycy patrzą na wieloryby i nabierają na nie apetytu. Chcą być Jonaszem paradoksalnym: pożera japoński Jonasz wieloryba, niestety nie tylko oczami. Pomijając to nieładne obżarstwo ― to się nazywa turystyka! Maorysi opływają we wszelkie dobra, dzięki zyskom z japońskiej wielorybniczej turystyki.
U nas też wielka obfitość: jakby dobrze poszukał, to by Japończyków też znalazł, co drugi tu u nas Maorys, wielorybów u nas pełno, ocean u nas zawsze spokojny, ale jest jeden problem: dróg nie ma. I jest to problem obiektywny, tzn. nie dający się zrelatywizować gustem oceniającego. To, że Jelenia Góra oddala się od centrów (od Warszawy, Wrocławia) jest faktem stwierdzanym codziennie przez wszystkich torturowanych w pociągach (a dlaczego właściwie nie protestują przeciwko temu organizacje praw człowieka; bronią nawet przesłuchiwanych Talibów, a w ogóle nie zajmują się losem pasażerów PKP!). Podróżujący samochodami potrzebują też coraz więcej czasu na dotarcie do Jeleniej Góry, bo drogi takie same, a samochodów przybywa.
Poruszanie się po Kotlinie jest coraz trudniejsze z tych samych powodów, a ponadto wskutek złośliwych, perfidnych najazdów Holendrów i Niemców, którzy w porze zimowej, wykorzystując łatwowierność słowiańskiej ludności tubylczej, tudzież jej wspaniałą ufność w opatrzność Boską i niezawodną opiekę Maryi zawsze Dziewicy, przejeżdżają bez zatrzymywania się, bez posiłku po polskiej stronie, czyli na głodniaka, bez tankowania, bez kupienia sobie pamiątki w postaci Liczyrzepy, przejeżdżają, powiadam Wam, gdzieś hen, daleko, za siódmą górę i siódmą rzekę, w czeskie kurorty. Doszło do tego, że na Okraju są korki od Przełęczy Kowarskiej, czyli sześciokilometrowe.
Dzięki wstawiennictwu zaprzyjaźnionej z tubylcami, czyli z nami (tubylcy zamieszkują krainę odległą i egzotyczną), a więc dzięki wstawiennictwu wzmiankowanej już Opatrzności, umowa z Schengen poprawi pewnie za chwilę na chwilę tę sytuację, przynajmniej częściowo, choć nie naprawi wyjeżdżonych przez Holendrów i Niemców dróg, które są potrzebne Holendrom i Niemcom, tylko innym, żeby dojechać do hotelu Gołębiewskiego, co spowoduje, że poruszanie się w zapchanym samochodami Karpaczu stanie się zwyczajnie niemożliwe. I aż strach się bać, co będzie, gdy w Cieplicach powstanie Aqua Park, a przy nim drugi na przykład Hotel Gołębiewski, a wokół zaroją się hoteliki na godzinę i inne lodziarnie.
Ergo ― zanim zada się pytanie: po co przyjeżdżać do Kotliny?, trzeba wybudować drogi, bo inaczej pytanie to będzie bezsensowne, gdyż do Kotliny przyjeżdżać się nie da. I jakkolwiek byśmy tego sylogizmu nie spychali w żart, zawsze zza węgła wychyli się jego bezczelny, materialny sens, że do Jeleniej Góry dojechać się może się i da, jak ktoś bardzo chce, ale lepiej od razu w Himalaje, bo tam przynajmniej można liczyć na Szerpów. Wprawdzie Śnieżce, która według słynnych obliczeń naukowych z XVIII wieku ma wysokość 10 tysięcy metrów, Everest do pięt nie dorasta, ale widok z niego też całkiem niczego.
Po drugie ― jeszcze przed rozpoczęciem budowy dróg trzeba się właśnie zastanowić, po co i dlaczego?
Kotlina ma obszar dużego miasta europejskiego, więc z jej rozmiarów wynika konieczność jednolitej koncepcji rozwoju. I tu kończy się polnische Reichstag, polski Sejm, termin, który poprzedzał znaną wszystkim polnische Wirtschaft. Kończą się całkowicie bezowocne, a może nawet głupkowate spory, kto przesadza i o ile w ocenie sytuacji Kotliny Jeleniogórskiej: czy jest całkowicie zaśmiecona, brudna i zdewastowana, czy może tylko niecałkowicie zaśmiecona, bo nie wszędzie, i nie wszędzie zdewastowana, jest bowiem kilka obiektów do natychmiastowego zdewastowania, albo nawet odnowionych. Kończą się powtarzające się w nieskończoność wiekopomne odkrycia, że naszym skarbem są góry nasze, koniecznie nasze, a więc góry nase pikne, hej! I te czyste powietrze. Zwłaszcza w pobliżu Kolegium Karkonoskiego, czyli oczyszczalni ścieków i niech nikt się nie waży przy mnie wyciągać wnioski z tego sąsiedztwa.
Kończą się zatem te bezpłodne dyskusje, bo trzeba zrobić plan! Kończą się też żarty!
Bez mała dwadzieścia lat od uzyskania zdolności demokratycznego samorządzenia się tworzą się zręby struktur pod taki plan. Tworzą się dzięki ― nie wiem, jak to określić ― fanatycznemu entuzjazmowi obywatelskiemu kilkunastu prywatnych osób ze wsparciem dyrektora Związku Gmin Karkonoskich.
Mowa oczywiście o Tezach Karkonoskich. Tworzą się obywatelsko, bez pieniędzy i wszystkiego, co się za nimi kryje, a kryje się, jak wiecie, wiele. Każdy, kto trochę zna się na tworzeniu wielopoziomowych projektów przestrzenno-czasowych, wie, że Tezy Karkonoskie mogą, mają taki zamiar, stworzyć konieczny substrat planu, mogą dostarczyć materiałów do projektu, wzbudzając dyskusję w zainteresowanych gremiach i kontrolując ich poziom oraz redagując wnioski, ale nie zastąpią instytucji, która taki plan mogłaby wykonać, albo ― stworzony gdzie indziej na zamówienie, na przykład w prywatnej pracowni ― powziąć rzetelny zamiar wykonania go, co jest przecież konstytucyjną podstawą planu, każdego projektu. Zważmy jednak, że takiej instytucji jeszcze nie ma i jej stworzenie nie jest łatwą sprawą.
Taki plan wszelako, gdyby ― po pokonaniu już na wstępie piętrzących się trudności ― został stworzony, oznaczałby, że nie będzie takich sytuacji, iż zdecydowana większość architektów i urbanistów jest przerażona hotelem Gołębiewski, a jednak on się buduje. I jest jak zamach terrorystyczny, jak wiecznie wybuchająca bomba przestrzenna. Taki plan oznaczałby koniec sytuacji, że zdecydowana większość architektów i urbanistów jest przerażona poziomem architektury i urbanistyki w Kotlinie Jeleniogórskiej, a przecież nikt inny, tylko oni sami ― z małymi wyjątkami ― ci przerażeni architekci i urbaniści tworzą przecież tę przerażającą ich architekturę i urbanistykę. I oczywiście nie ma winnych. Nikogo nie można pociągnąć nawet do honorowej odpowiedzialności.
Taki plan oznaczałby ― mówiąc w maksymalnym skrócie ― jednoczesność powstawania detalicznych obiektów i łączącej je w całość, w jedność, w przemyślany porządek, infrastruktury. Taki plan mógłby zminimalizować nieprzewidywalne złe skutki pojedynczych, stojących w sprzeczności z interesem całości, decyzji. Taki plan byłby przemyślaną koncepcją określonych form turystyki w odpowiednich proporcjach do możliwości przestrzenno-krajobrazowych i do zasobów, np. wodnych. Rozwoju określonych form nowoczesnego przemysłu, oświaty i nauki. Dlaczego ludzie nie mieliby przyjeżdżać na studia do Jeleniej Góry, jak do Padwy? To przecież nie jest pomysł nierealny. Taki plan nie miałby wszakże cech planów pięcioletnich, bo nie chciałby zuniformizować rzeczywistości, tylko ją na małej przestrzeni, niby na podwórku, w obejściu, niemalże w mieszkaniu, jakim jest Kotlina, urządzić.
Gdyby taki plan powstał, już sam byłby towarem eksportowym i dobrem inwestycyjnym jednocześnie. Można by krzyczeć: przyjeżdżajcie go realizować, wypełniać treścią, poprawiać, uzupełniać!
Albo: jak do tej pory. Jakiś hotel gdzieś na ileś miejsc. Gdzie jakaś droga kiedyś którędyś do niego, albo i dalej. Jakiś market gdzieś na skrzyżowaniu, który je zatka skutecznie, a kiedyś może potem jakoś ktoś z kimś nie tylko billboardy wyborcze ustawi na tym zatkanym skrzyżowaniu, ale estakadę? Może przejście podziemne wybuduje, wielopasmowe bezkolizyjne skrzyżowanie? Może. Kto wie? Bo to ktoś wie, jakie są drogi Opatrzności, co nam los zgotuje? Jeszcze się taki nie narodził… itd., itp., etc., taki przykład na ten przykład. Bo to ktoś wie coś o przyszłości? Jakoś to się samo urządzi…
Trzeba to zakończyć filozoficznym pytaniem: Co nie?
Więc przyjeżdżajcie? Nie odjeżdżajcie?
U nas też wielka obfitość: jakby dobrze poszukał, to by Japończyków też znalazł, co drugi tu u nas Maorys, wielorybów u nas pełno, ocean u nas zawsze spokojny, ale jest jeden problem: dróg nie ma. I jest to problem obiektywny, tzn. nie dający się zrelatywizować gustem oceniającego. To, że Jelenia Góra oddala się od centrów (od Warszawy, Wrocławia) jest faktem stwierdzanym codziennie przez wszystkich torturowanych w pociągach (a dlaczego właściwie nie protestują przeciwko temu organizacje praw człowieka; bronią nawet przesłuchiwanych Talibów, a w ogóle nie zajmują się losem pasażerów PKP!). Podróżujący samochodami potrzebują też coraz więcej czasu na dotarcie do Jeleniej Góry, bo drogi takie same, a samochodów przybywa.
Poruszanie się po Kotlinie jest coraz trudniejsze z tych samych powodów, a ponadto wskutek złośliwych, perfidnych najazdów Holendrów i Niemców, którzy w porze zimowej, wykorzystując łatwowierność słowiańskiej ludności tubylczej, tudzież jej wspaniałą ufność w opatrzność Boską i niezawodną opiekę Maryi zawsze Dziewicy, przejeżdżają bez zatrzymywania się, bez posiłku po polskiej stronie, czyli na głodniaka, bez tankowania, bez kupienia sobie pamiątki w postaci Liczyrzepy, przejeżdżają, powiadam Wam, gdzieś hen, daleko, za siódmą górę i siódmą rzekę, w czeskie kurorty. Doszło do tego, że na Okraju są korki od Przełęczy Kowarskiej, czyli sześciokilometrowe.
Dzięki wstawiennictwu zaprzyjaźnionej z tubylcami, czyli z nami (tubylcy zamieszkują krainę odległą i egzotyczną), a więc dzięki wstawiennictwu wzmiankowanej już Opatrzności, umowa z Schengen poprawi pewnie za chwilę na chwilę tę sytuację, przynajmniej częściowo, choć nie naprawi wyjeżdżonych przez Holendrów i Niemców dróg, które są potrzebne Holendrom i Niemcom, tylko innym, żeby dojechać do hotelu Gołębiewskiego, co spowoduje, że poruszanie się w zapchanym samochodami Karpaczu stanie się zwyczajnie niemożliwe. I aż strach się bać, co będzie, gdy w Cieplicach powstanie Aqua Park, a przy nim drugi na przykład Hotel Gołębiewski, a wokół zaroją się hoteliki na godzinę i inne lodziarnie.
Ergo ― zanim zada się pytanie: po co przyjeżdżać do Kotliny?, trzeba wybudować drogi, bo inaczej pytanie to będzie bezsensowne, gdyż do Kotliny przyjeżdżać się nie da. I jakkolwiek byśmy tego sylogizmu nie spychali w żart, zawsze zza węgła wychyli się jego bezczelny, materialny sens, że do Jeleniej Góry dojechać się może się i da, jak ktoś bardzo chce, ale lepiej od razu w Himalaje, bo tam przynajmniej można liczyć na Szerpów. Wprawdzie Śnieżce, która według słynnych obliczeń naukowych z XVIII wieku ma wysokość 10 tysięcy metrów, Everest do pięt nie dorasta, ale widok z niego też całkiem niczego.
Po drugie ― jeszcze przed rozpoczęciem budowy dróg trzeba się właśnie zastanowić, po co i dlaczego?
Kotlina ma obszar dużego miasta europejskiego, więc z jej rozmiarów wynika konieczność jednolitej koncepcji rozwoju. I tu kończy się polnische Reichstag, polski Sejm, termin, który poprzedzał znaną wszystkim polnische Wirtschaft. Kończą się całkowicie bezowocne, a może nawet głupkowate spory, kto przesadza i o ile w ocenie sytuacji Kotliny Jeleniogórskiej: czy jest całkowicie zaśmiecona, brudna i zdewastowana, czy może tylko niecałkowicie zaśmiecona, bo nie wszędzie, i nie wszędzie zdewastowana, jest bowiem kilka obiektów do natychmiastowego zdewastowania, albo nawet odnowionych. Kończą się powtarzające się w nieskończoność wiekopomne odkrycia, że naszym skarbem są góry nasze, koniecznie nasze, a więc góry nase pikne, hej! I te czyste powietrze. Zwłaszcza w pobliżu Kolegium Karkonoskiego, czyli oczyszczalni ścieków i niech nikt się nie waży przy mnie wyciągać wnioski z tego sąsiedztwa.
Kończą się zatem te bezpłodne dyskusje, bo trzeba zrobić plan! Kończą się też żarty!
Bez mała dwadzieścia lat od uzyskania zdolności demokratycznego samorządzenia się tworzą się zręby struktur pod taki plan. Tworzą się dzięki ― nie wiem, jak to określić ― fanatycznemu entuzjazmowi obywatelskiemu kilkunastu prywatnych osób ze wsparciem dyrektora Związku Gmin Karkonoskich.
Mowa oczywiście o Tezach Karkonoskich. Tworzą się obywatelsko, bez pieniędzy i wszystkiego, co się za nimi kryje, a kryje się, jak wiecie, wiele. Każdy, kto trochę zna się na tworzeniu wielopoziomowych projektów przestrzenno-czasowych, wie, że Tezy Karkonoskie mogą, mają taki zamiar, stworzyć konieczny substrat planu, mogą dostarczyć materiałów do projektu, wzbudzając dyskusję w zainteresowanych gremiach i kontrolując ich poziom oraz redagując wnioski, ale nie zastąpią instytucji, która taki plan mogłaby wykonać, albo ― stworzony gdzie indziej na zamówienie, na przykład w prywatnej pracowni ― powziąć rzetelny zamiar wykonania go, co jest przecież konstytucyjną podstawą planu, każdego projektu. Zważmy jednak, że takiej instytucji jeszcze nie ma i jej stworzenie nie jest łatwą sprawą.
Taki plan wszelako, gdyby ― po pokonaniu już na wstępie piętrzących się trudności ― został stworzony, oznaczałby, że nie będzie takich sytuacji, iż zdecydowana większość architektów i urbanistów jest przerażona hotelem Gołębiewski, a jednak on się buduje. I jest jak zamach terrorystyczny, jak wiecznie wybuchająca bomba przestrzenna. Taki plan oznaczałby koniec sytuacji, że zdecydowana większość architektów i urbanistów jest przerażona poziomem architektury i urbanistyki w Kotlinie Jeleniogórskiej, a przecież nikt inny, tylko oni sami ― z małymi wyjątkami ― ci przerażeni architekci i urbaniści tworzą przecież tę przerażającą ich architekturę i urbanistykę. I oczywiście nie ma winnych. Nikogo nie można pociągnąć nawet do honorowej odpowiedzialności.
Taki plan oznaczałby ― mówiąc w maksymalnym skrócie ― jednoczesność powstawania detalicznych obiektów i łączącej je w całość, w jedność, w przemyślany porządek, infrastruktury. Taki plan mógłby zminimalizować nieprzewidywalne złe skutki pojedynczych, stojących w sprzeczności z interesem całości, decyzji. Taki plan byłby przemyślaną koncepcją określonych form turystyki w odpowiednich proporcjach do możliwości przestrzenno-krajobrazowych i do zasobów, np. wodnych. Rozwoju określonych form nowoczesnego przemysłu, oświaty i nauki. Dlaczego ludzie nie mieliby przyjeżdżać na studia do Jeleniej Góry, jak do Padwy? To przecież nie jest pomysł nierealny. Taki plan nie miałby wszakże cech planów pięcioletnich, bo nie chciałby zuniformizować rzeczywistości, tylko ją na małej przestrzeni, niby na podwórku, w obejściu, niemalże w mieszkaniu, jakim jest Kotlina, urządzić.
Gdyby taki plan powstał, już sam byłby towarem eksportowym i dobrem inwestycyjnym jednocześnie. Można by krzyczeć: przyjeżdżajcie go realizować, wypełniać treścią, poprawiać, uzupełniać!
Albo: jak do tej pory. Jakiś hotel gdzieś na ileś miejsc. Gdzie jakaś droga kiedyś którędyś do niego, albo i dalej. Jakiś market gdzieś na skrzyżowaniu, który je zatka skutecznie, a kiedyś może potem jakoś ktoś z kimś nie tylko billboardy wyborcze ustawi na tym zatkanym skrzyżowaniu, ale estakadę? Może przejście podziemne wybuduje, wielopasmowe bezkolizyjne skrzyżowanie? Może. Kto wie? Bo to ktoś wie, jakie są drogi Opatrzności, co nam los zgotuje? Jeszcze się taki nie narodził… itd., itp., etc., taki przykład na ten przykład. Bo to ktoś wie coś o przyszłości? Jakoś to się samo urządzi…
Trzeba to zakończyć filozoficznym pytaniem: Co nie?
Więc przyjeżdżajcie? Nie odjeżdżajcie?
Andrzej Więckowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz